Czyli wiosenne roladki. Wiosenne, bo mimo że do wszystkich warzyw mamy teraz dostęp cały rok (no, prawie - świeżych szparagi tylko teraz:)), to jednak tylko wiosną smakują one tak, jak powinny. Wiosną rzodkiewki są ostre, marchewki słodkie, a szczypior wesoło faluje kitą. Nie mówiąc już nawet o pomidorach, one w tym przepisie nie występują, więc rozpływanie się nad ich słodyczą i zapachem zostawię sobie na inną okazję. Tymczasem noże w dłoń i przygotujcie sobie te niewymagające gotowania roladki na korpolanczyk.
- 10 arkuszy papieru ryżowego
- 100 g cienkiego makaronu ryżowego (można go trochę przyciąć, żeby łatwiej dał się później dzielić na porcje)
- garść kiełków (dowolnych)
- 5 rzodkiewek
- 1/2 marchewki
- 1/2 awokado (lub zielonego ogórka)
- szczypiorek
Na sos:
- 2 łyżki masła orzechowego
- 1 łyżka sosu sojowego
- sok z 1/2 limonki
- 1 ząbek czosnku
- 1 łyżeczka cukru
- 1/3 papryczki chili
- ew. 2 łyżki wody
Na początku zalewamy makaron ryżowy wrzątkiem. Nie trzeba go gotować, ale niech poleży 5-7 minut w tej wodzie, aż zmięknie.
Warzywa i awokado na początku musimy umyć. Następnie rzodkiewki kroimy w cienkie plasterki, awokado nacinamy wokół, wyciągamy pestkę i obieramy ze skóry, po czym również kroimy w cienkie plasterki i dodatkowo kroimy je na pół, żeby nie były za długie.
Marchewkę obieramy i kroimy w cienkie paski o długości ok. 4 cm, szczypiorek także przycinamy na tę samą długość. Z kiełkami nic nie musimy robić, bo od razu są fajne.
I teraz będzie część z czarami: do foremki o średnicy większej niż arkusze papieru ryżowego (ja użyłam formy do tart) nalewamy trochę ciepłej wody. Zamaczamy w niej pojedynczo arkusze na 5 sekund, aż będą miękkie, po czym kładziemy taki mokry arkusz na desce, nakładamy na jego środek trochę makaronu (tak na oko, może być łyżka, jeśli chcecie objętościowo to ogarnąć), na to kilka plastrów rzodkiewki, trochę kiełków, marchewki, szczypiorku, a na koniec kilka plastrów awokado. Oczywiście kolejność możecie sobie wybrać dowolną, ale kolorowe rzeczy ładnie wyglądają, kiedy są na wierzchu takiej roladki. Zawijamy całość jak koc na obozie harcerskim, tj. najpierw składamy boki do środka, a potem zwijamy, starając się naciągnąć trochę papier (wtedy zadziała jak folia spożywcza i będzie się trzymał sam siebie bez żadnych wykałaczek). Trochę skłamałam z tym kocem, bo nie musimy tu robić kieszonki i wciskać w nią roladki.
Na koniec najważniejsze: sos. Warzywa są super, wiadomo, zwłaszcza wiosną, ale dopiero ten sos, w którym będziemy maczać roladki... Ten sos to jest mistrzostwo. Nie ma też w nim żadnej filozofii - do masła orzechowego dodajemy po kolei resztę składników, oprócz wody (papryczkę oczywiście drobno posiekaną), mieszając dokładnie po dodaniu każdego składnika (w ten sposób unikniemy sytuacji, kiedy grudki masła pływają w pozostałych płynach). Próbujemy i jeśli wydaje się nam zbyt intensywny, dodajemy wodę.
I to tyle. Jemy roladki maczając je w sosie.