wtorek, 7 lipca 2015

Zupa nic

Wspomnienia mam z nią upalne i beztroskie. Mama robiła ją nam z okazji dnia dziecka albo innej ważnej uroczystości, typu początek wakacji.
Przez to, że nazywała się zupą, nie rozumiałam, dlaczego nie jemy jej na pierwsze danie (gdyby mi wtedy pozwolili, jadłabym ją zamiast wszystkich dań obiadowych, kolacji i śniadania, chociaż pewnie tylko przez jeden dzień wytrzymałabym na tej diecie), i nie rozumiałam, dlaczego tak rzadko się u nas pojawiała.
No cóż, teraz rozumiem to tylko trochę. Jeśli nigdy jej nie jedliście, to koniecznie naprawcie to nieporozumienie. A jeśli już ją znacie - właśnie teraz jest idealna pogoda na przypomnienie sobie tego boskiego smaku :)

Na 6 porcji z małą dokładką dla kucharki:
  • 1 l mleka 3,2%
  • 250 ml śmietanki 18%
  • 4 jajka (białka i żółtka osobno)
  • szczypta soli
  • 1 laska wanilii
  • 1/2 szklanki cukru
Zagotowujemy mleko razem ze śmietanką.
Ucieramy żółtka z połową cukru i odstawiamy na bok. Białka ubijamy z solą na sztywną pianę, na koniec dodajemy pozostały cukier i ubijamy, aż się rozpuści. Pod gotującym się mlekiem zmniejszamy płomień, a do samego mleka łyżką nakładamy ubitą pianę z białek - tak, żeby powstały nam białkowe chmurki. Gotujemy każdą chmurkę (po 5-6 na raz) z obu stron ok. 30 sekund (aż będą sztywne i zwarte) i wyciągamy łyżką cedzakową. Odkładamy na bok. Po skończeniu gotowania chmurek, wrzucamy do mleka ziarna wyskrobane z laski wanilii oraz samą laskę. Gotujemy tak przez 5 minut, po czym wyciągamy strąk i nalewamy 3-4 łyżki gorącego mleka do wcześniej utartych żółtek, szybko mieszając. Przelewamy rozrzedzone żółtka do garnka z gotującym się mlekiem, ciągle mieszając trzepaczką. Gotujemy parę minut, tylko do lekkiego zagęszczenia zupy, i zdejmujemy z ognia. Odstawiamy do zupełnego wystygnięcia, a następnie na godzinę do lodówki. Po przelaniu do naczyń przykrywamy gęsto chmurkami.



 Stołówka poleca:

sobota, 23 maja 2015

Spring rolls

Czyli wiosenne roladki. Wiosenne, bo mimo że do wszystkich warzyw mamy teraz dostęp cały rok (no, prawie - świeżych szparagi tylko teraz:)), to jednak tylko wiosną smakują one tak, jak powinny. Wiosną rzodkiewki są ostre, marchewki słodkie, a szczypior wesoło faluje kitą. Nie mówiąc już nawet o pomidorach, one w tym przepisie nie występują, więc rozpływanie się nad ich słodyczą i zapachem zostawię sobie na inną okazję. Tymczasem noże w dłoń i przygotujcie sobie te niewymagające gotowania roladki na korpolanczyk.
  • 10 arkuszy papieru ryżowego
  • 100 g cienkiego makaronu ryżowego (można go trochę przyciąć, żeby łatwiej dał się później dzielić na porcje)
  • garść kiełków (dowolnych)
  • 5 rzodkiewek
  • 1/2 marchewki
  • 1/2 awokado (lub zielonego ogórka)
  • szczypiorek
Na sos:
  • 2 łyżki masła orzechowego
  • 1 łyżka sosu sojowego
  • sok z 1/2 limonki
  • 1 ząbek czosnku
  • 1 łyżeczka cukru
  • 1/3 papryczki chili
  • ew. 2 łyżki wody
Na początku zalewamy makaron ryżowy wrzątkiem. Nie trzeba go gotować, ale niech poleży 5-7 minut w tej wodzie, aż zmięknie.
Warzywa i awokado na początku musimy umyć. Następnie rzodkiewki kroimy w cienkie plasterki, awokado nacinamy wokół, wyciągamy pestkę i obieramy ze skóry, po czym również kroimy w cienkie plasterki i dodatkowo kroimy je na pół, żeby nie były za długie.
Marchewkę obieramy i kroimy w cienkie paski o długości ok. 4 cm, szczypiorek także przycinamy na tę samą długość. Z kiełkami nic nie musimy robić, bo od razu są fajne.

I teraz będzie część z czarami: do foremki o średnicy większej niż arkusze papieru ryżowego (ja użyłam formy do tart) nalewamy trochę ciepłej wody. Zamaczamy w niej pojedynczo arkusze na 5 sekund, aż będą miękkie, po czym kładziemy taki mokry arkusz na desce, nakładamy na jego środek trochę makaronu (tak na oko, może być łyżka, jeśli chcecie objętościowo to ogarnąć), na to kilka plastrów rzodkiewki, trochę kiełków, marchewki, szczypiorku, a na koniec kilka plastrów awokado. Oczywiście kolejność możecie sobie wybrać dowolną, ale kolorowe rzeczy ładnie wyglądają, kiedy są na wierzchu takiej roladki. Zawijamy całość jak koc na obozie harcerskim, tj. najpierw składamy boki do środka, a potem zwijamy, starając się naciągnąć trochę papier (wtedy zadziała jak folia spożywcza i będzie się trzymał sam siebie bez żadnych wykałaczek). Trochę skłamałam z tym kocem, bo nie musimy tu robić kieszonki i wciskać w nią roladki.

Na koniec najważniejsze: sos. Warzywa są super, wiadomo, zwłaszcza wiosną, ale dopiero ten sos, w którym będziemy maczać roladki... Ten sos to jest mistrzostwo. Nie ma też w nim żadnej filozofii - do masła orzechowego dodajemy po kolei resztę składników, oprócz wody (papryczkę oczywiście drobno posiekaną), mieszając dokładnie po dodaniu każdego składnika (w ten sposób unikniemy sytuacji, kiedy grudki masła pływają w pozostałych płynach). Próbujemy i jeśli wydaje się nam zbyt intensywny, dodajemy wodę.

I to tyle. Jemy roladki maczając je w sosie.





Ekspresowa szparagowa

Sezon na szparagi wkroczył w najlepszy moment - szparagi są teraz najtańsze, więc można (i trzeba) jeść je tak często, jak nam się tylko uwidzi.
Mnie widzi się co drugi dzień, miłość do szparagów mam po babci, więc jak tylko nadchodzi maj, niecierpliwie przebieram nogami pod warzywniakiem.
Niecierpliwa jestem też w kuchni, bo chciałabym je jeść od razu, jak tylko wniosę je do domu. Tak też powstała najszybsza szparagowa, która nie ustępuje w niczym tym na bulionie i przygotowanym z większym pietyzmem.

  • Pęczek szparagów 
  • 750 ml wody
  • 1/2 małej cytryny
  • 1 łyżeczka mąki ziemniaczanej
  • 1/2 szklanki śmietanki
  • sól
  • dodatkowo: chleb na grzanki
Szparagi myjemy, obieramy* i kroimy w dwucentymetrowe kawałki.
Zagotowujemy wodę i wrzucamy do niej szparagi, solimy. Gotujemy, aż zmiękną. Pod koniec gotowania wciskamy sok z cytryny i wrzucamy tę wyciśniętą połówkę do gotującej się zupy. Wyciągamy po 2-3 minutach. Miksujemy zupę na krem.
Do śmietanki wsypujemy mąkę ziemniaczaną i dobrze mieszamy, po czym wlewamy mieszankę (prawie budyniową, tylko jednak nie do końca) do zupy i zagotowujemy, żeby nieco nam całość zgęstniała. Podajemy z grzankami.



*Babcia zdradziła mi, że jeśli zachowa się obierki ze szparagów i dobrze wysuszy, to można z nich zimą, kiedy się tęskni za szparagami, zrobić pyszną szparagową. Właśnie suszę, jak wypróbuję, to dam znać.

niedziela, 10 maja 2015

Kompot rabarbarowo-truskawkowy

I przeprosiny. Nie mogłam się ostatnio (długie to ostatnio było) zmotywować, żeby coś tu wrzucić. A przecież nie głodowałam, aparat ciągle w ruchu, pomysłów na wiosnę mam więcej niż kiedykolwiek, tylko...
Tylko właśnie nie wiem co. Prawdopodobnie lenistwo, chociaż wolę zwalać winę za mój niebyt tutaj na ogarnianie mojego nowego ogródka. Właściwie to ogrodu, bo przestrzeń jest ogromna i zaniedbana, ale z pomocą dobrych ludzi wygląda coraz mniej dziko. Nawet udało mi się skopać metr kwadratowy (wiem, brzmi żałośnie, ale jestem wątła i półgodzinne machanie widłami oznacza u mnie niemożność wyprostowania się przez tydzień) i posadzić kalarepy, pomidory, truskawki, maliny i parę innych dobroci, których rozwój mam nadzieję wkrótce tu przedstawić.
I chyba to jest pierwszy rok w moim życiu (nie najkrótszym, bądź co bądź ;)), kiedy widok deszczowych chmur przynosi mi ulgę, bo oznacza, że nie będę musiała robić rundek z wiadrami do kranika.

Kończąc już - dziękuję, Monika, za motywację, Martusi dziękuję za podsunięcie pomysłu, a tym, którzy mimo dwumiesięcznej ciszy jeszcze się nie zniechęcili i tu zaglądają, dziękuję za cierpliwość.
Aha, i jeszcze Kasi za przyzwolenie na rabówę rabarbaru dziękuję :)

***

Rabarbar jest już wszędzie. Truskawki wprawdzie dopiero kwitną, ale w oczekiwaniu na te świeże, prawdziwe, polskie, możecie wrzucić sobie do kompotu mrożone. Nie ma nic lepszego, niż po ogródkowej pracy w pełnym słońcu (przerwanej nagle przez najechanie taczką na ostry, wystający badyl i przebicie opony...) napić się lodowatego, kwaskowego kompotu.

Na ok. 1,5 litra kompotu:

  • 1 l wody
  • 1 szklanka umytego i pokrojonego w kostkę rabarbaru (nie trzeba obierać)
  • 1/2 szklanki umytych truskawek (mogą być mrożone)
  • 3-4 łyżki cukru (ja lubię bardziej kwaskowy - jeśli wolicie słodszy, możecie sobie dosypać jeszcze trochę)
  • sok z połowy cytryny
Rabarbar i truskawki wrzucamy do garnka, słodzimy i zalewamy wodą. Gotujemy pod przykryciem, aż owoce zmiękną. Na koniec dodajemy sok z cytryny i gotowe. Pijemy po wystudzeniu, najlepiej z lodem.


sobota, 14 marca 2015

Zupa brokułowa z gorgonzolą

Była kiedyś taka pani na jutubie, którą bardzo lubiłam oglądać. Nie przedstawiała jakichś odkrywczych rozwiązań kulinarnych, niespecjalnie wymyślnie przystrajała talerze, ale miała bardzo kojący głos i zawsze uspokajała moje zszargane nerwy. 
Zrobiła raz zupę brokułową ze stiltonem; stilton w niemieckich sieciach znalazłam tylko w półkilogramowych paczkach, a na co mi pół kilo sera pleśniowego, podmieniłam go zatem na gorgonzolę (z dużym sukcesem zresztą), dodałam świeżości bazylią i wlałam wszystko w mój nowy, ulubiony, emaliowany kubeczek. Polecam.

Na 4 porcje:
  • 1 brokuł
  • 1 l wody lub bulionu
  • 1 ząbek czosnku
  • 150 g gorgonzoli
  • 10-15 listków świeżej bazylii
  • sól, pieprz
Gorgonzolę kroimy na kawałki, bazylię siekamy w paseczki. 
Brokuła myjemy i dzielimy na różyczki. Zalewamy go osoloną wodą lub bulionem i gotujemy do miękkości. Pod koniec gotowania wciskamy do garnka ząbek czosnku i wszystko miksujemy blenderem na gładką zupę, przelewamy do kubków lub misek, do których uprzednio wrzuciliśmy kawałki gorgonzoli (każdemu według zasług) i posiekaną bazylię. 



środa, 11 marca 2015

Coś a la Pad Thai

Tylko nie do końca. Przede wszystkim - jest wegańskie. Poza tym, przyznaję, nigdy nie byłam w Tajlandii i nie jadłam prawdziwego pad thaia, więc prawdopodobnie nie mam pojęcia, jak powinien smakować. Wiem za to, że to, co udało mi się wymyślić, jest pyszne i jesteśmy z Kubą od tego uzależnieni, mimo braku sosu rybnego, pasty z tamaryndowca i innych azjatyckich ciekawostek.
Chciałam nazwać to danie tak, jak zwyczajowo na nie mówimy, czyli pataj. Ale potem stwierdziłam, że ta nazwa jest już tak związana z LaRuiną, gdzie kiedyś pataja od Ani skubnęłam trochę (rewanż za stare czasy, kiedy to Ania była gołębiem), że stała się prawie znakiem zastrzeżonym. Ale skoro nie pad thai ani nie pataj, to... nie wiem. Niech mi ktoś pomoże.

Na 2 sycące porcje:

  • 200 g makaronu ryżowego (grubszego, jakieś 5mm)
  • 1 kostka tofu
  • 3-4 łyżki sosu sojowego
  • 1 limonka
  • 1 pęczek szczypiorku
  • 1 ząbek czosnku (raczej większy niż mniejszy)
  • 1 papryczka chili (oczyszczona z pestek)
  • garść (lub dwie) orzeszków ziemnych (niesolonych!)
  • 1,5 łyżki cukru trzcinowego
  • 1 łyżka wody
Makaron wrzucamy do gorącej, osolonej wody i trzymamy w niej (nie gotując) ok. 15 minut, aż będzie al dente. Tymczasem wrzucamy tofu do miski i rozgniatamy je widelcem, aż powstaną małe grudki przypominające mielone mięso na patelni. Do tofu wciskamy czosnek, wlewamy sos sojowy i sok z połowy limonki, dobrze mieszamy.
Siekamy szczypiorek, orzeszki (nie muszą być bardzo rozdrobnione), a papryczkę kroimy w cienkie krążki, odkładamy na potem.
Na patelnię wsypujemy cukier i dolewamy łyżkę wody, mieszamy i podgrzewamy, aż zrobi nam się syrop. Na ten syrop wrzucamy rozdrobnione tofu i podsmażamy przez 2 minuty. Dodajemy większość orzeszków, papryczki i szczypiorku, odkładając tylko nieco z każdego do dekoracji.
Odcedzamy makaron i wrzucamy na patelnię z resztą składników, dobrze mieszamy i nakładamy do misek. Przyozdabiamy resztką orzechów, szczypiorku i papryki.
Trzeba podawać z sosem sojowym i ćwiartkami limonki z boku, żeby każdy mógł osiągnąć ulubione proporcje kwaskowości.



niedziela, 15 lutego 2015

Owsiane racuchy

W opozycji do tłustych ostatków i do ostatniego mojego przepisu, dietetyczno-bezcukrowo-beztłuszczowymi racuchami zawiadamiam, że nie umarłam. Do kompletu modnych ostatnio przymiotników brakuje im tylko bezglutenowe i wegańskie, ale nie wymagajcie tego ode mnie w jednym przepisie, i tak dużym osiągnięciem było dla mnie wyzbycie się tłuszczu i cukru :)
Bardzo dobre na zimno i ciepło i dają to miłe poczucie, że się zrobiło coś dobrego dla wątroby.

Na ok. 10 placków

  • 2 jajka
  • 2 jabłka 
  • 3/4 szklanki (lub nieco więcej - w zależności od tego, jak duże były jajka i jabłka. Ciasto musi być gęste) błyskawicznych płatków owsianych
Jabłka umyć (koniecznie), obrać (niekoniecznie) i zetrzeć na tarce o grubych oczkach. Dodać jajka (umyte i rozbite), owies, dobrze wymieszać, odstawić na 10 minut,  żeby płatki wciągnęły wilgoć.
Rozgrzać nieprzywierającą patelnię, łyżką nakładać placki o średnicy 8-10 cm i grubości około 1 cm. Smażyć po 1-2 minuty z obu stron (aż będą rumiane), podawać np. z takim jogurtem:
  • 1 mały kubeczek naturalnego jogurtu
  • 10 suszonych śliwek
  • 1/2 łyżeczki cynamonu
Śliwki pokroić w paski, dodać do jogurtu. Przyprawić cynamonem  i wymieszać. (Najlepszy jest, jak się przegryzie przez pół godziny, true story).



sobota, 24 stycznia 2015

Sernik czekoladowo-pomarańczowy

Karnawał jest, jest też imperatyw jedzenia słodyczy.
Jeżeli - tak jak ja - nie mieliście żadnych noworocznych postanowień, a już zwłaszcza takich dotyczących odżywiania, zapraszam na ciasto sycące i ciężkie jak trufla, o intensywnym smaku czekolady z pomarańczami. A potem idźcie na pilates.

  • 1 opakowanie owsianych ciasteczek ze znanej i cenionej portugalskiej sieci sklepów
  • 250 g serka typu włoskiego z tej samej sieci
  • 250 g półtłustego twarogu
  • 250 g mascarpone
  • 150 g gorzkiej czekolady
  • 2 łyżki kakao
  • skórka i sok z 1 pomarańczy
  • 3 jajka
  • 1 szklanka cukru pudru
  • plasterki pomarańczy do dekoracji
Wszystkie składniki powinny być w temperaturze pokojowej.

Ciasteczka mielimy w blenderze na piasek (lub bezpardonowo miażdżymy je wałkiem). Wysypujemy nimi tortownicę o średnicy 20cm, wcześniej wykładając jej dno papierem pieczeniowym.
Nagrzewamy piekarnik do 140 stopni.
Serek typu włoskiego oraz twaróg wkładamy do miski i blenderem miksujemy je na gładki krem. Musi być naprawdę gładki, bo po dodaniu czekolady każda niezmielona grudka będzie na nas łypać białym okiem.
A właśnie - czekolada. Rozpuszczamy ją w kąpieli wodnej (po raz pierwszy naprawdę na coś przydał się garnek do gotowania mleka, który kupiłam ze 2 miesiące temu w bdr i okazał się być zdekompletowany - nie miał gwizdka. Ale do kąpieli wodnych dla czekolad nadaje się świetnie) i dodajemy 2 łyżki kakao.
Do zmiksowanych twarogów dodajemy mascarpone i jeszcze raz całość traktujemy kilkoma seriami blendera. Dolewamy czekoladę, sok z pomarańczy i jajka. Na koniec dodajemy skórkę i cukier puder i delikatnie mieszamy - nie chcemy zbytniego napowietrzenia masy.
Gotową sernikową mieszankę przelewamy na spód z ciastek i wstawiamy do piekarnika. Pieczemy 45 minut w 140 stopniach, a potem jeszcze drugie 45 w 110, aż całość będzie się trząść jak galareta, ale nie będzie pływająca (może to u Was zająć mniej lub więcej czasu, niż u mnie, każdy piekarnik ma swoje widzimisię) .Wyłączamy piekarnik i studzimy sernik przy uchylonych drzwiczkach. Kiedy ciasto jest już zupełnie zimne, wstawiamy je na 3-4 godziny (lub więcej) do lodówki. Dekorujemy półplasterkami pomarańczy według uznania.



niedziela, 18 stycznia 2015

Naleśniki z gruszkami i wanilią

W sobotach najbardziej sobie cenię leniwe śniadania.
Z dobrą kawą (z ubitym mlekiem koniecznie) i jakimś wynagradzającym mi cały miniony tydzień przysmakiem. Lubię sobie usiąść w kuchni i patrzeć na łąkę za oknem, nawet jeśli jest szaro i mglisto, jak ostatnio bez przerwy. 
Niedziele już nie mają takiego uroku, pewnie dlatego, że należę do grupy osób w niedzielę myślących już o poniedziałku. Może kiedyś się nauczę nie martwić na zapas, póki co pozostaje mi wspominać sobotnie śniadanie.

Naleśniki:
  • 1/2 szklanki mąki
  • 2 jajka
  • 1 i 1/4 szklanki mleka
  • szczypta soli
Mąkę mieszamy z jajkami i solą na gładką masę. Dolewamy mleko i mieszamy tak długo, aż nie będzie grudek. Odstawiamy ciasto na 20-30 minut do lodówki.
Rozgrzewamy patelnię (możemy roztopić na niej też trochę masła, ale jeśli jest nieprzywierająca, to nie trzeba) i smażymy cienkie naleśniki nalewając nieco ciasta na środek patelni i przechylając patelnię tak, żeby ciasto się rozlało po całości. Kiedy na naleśniku zaczną pojawiać się bąble przewracamy go i smażymy 20-30 sekund.

Gruszki:
  • 3-4 gruszki
  • 1 łyżka cukru
  • 1 łyżka ekstraktu z wanilii
Gruszki obieramy i kroimy w niezbyt grube plastry, wrzucamy do rondelka i sypiemy im cukru. Podgrzewamy na niedużym ogniu, aż puszczą sok, a cukier zupełnie się rozpuści. Na koniec dolewamy ekstrakt z wanilii i ściągamy je z ognia. Odcedzamy gruszki z soku, którego pod żadnym pozorem nie wylewamy, za chwilę się przyda, i układamy na każdym naleśniku stosowną porcję.
Naleśniki składamy w trójkąty.

Sos:
  • sok spod gruszek
  • pół kubka jogurtu naturalnego
  • ewentualnie trochę cukru i wanilii, jeśli nam brakuje do smaku
Powyższe składniki mieszamy i polewamy powstałym sosem złożone naleśniki.




drukuj