Właściwie to kupiłam ją po to, żeby wypróbować ten przepis od babci, który dostałam w zeszłym roku już po sezonie dyniowym. Mama, dla której dynia to kolejne wojenne warzywo, aż wykrzyknęła, że placki są wyśmienite. A tata, który raczej nie chwali sam z siebie czyichś zdolności kulinarnych, tym razem złamał zasadę.
Przepis babciowy, z minimalną modyfikacją.
Na ok. 20 racuchów:
- 1 kg dyni (ważonej po obraniu)
- 4 jajka, białka i żółtka osobno
- 5-6 łyżek cukru
- 2 łyżki ekstraktu waniliowego
- min. 1/2 szklanki mąki, ale trzeba ocenić, czy nam gęstość pasuje i w razie czego dodać więcej
- sól
- olej do smażenia
Dyni w tym przepisie niestety nie pieczemy, co czyni jej obieranie niełatwym. Kiedy po godzinie się z tym uporamy, wrzucamy ją do maszynki do mielenia (albo ścieramy na papkę na tarce).
Do zmielonej/utartej dyni dodajemy żółtka, ekstrakt i cukier. Białka ubijamy na sztywno ze szczyptą soli, a potem pianę dodajemy do dyni. Na koniec wsypujemy mąkę i delikatnie mieszamy, żeby nie zmarnotrawić ubijania białek. Smażymy na dość grubej warstwie gorącego oleju na złoto.
Wykładamy na papierowy ręcznik do odsączenia. Posypujemy cukrem pudrem.
Z tego co wiem, niemodna robiła je w wersji wytrawnej, więc niech się wypowie, jeśli łaska :)