sobota, 27 kwietnia 2013

Krem z pieczonej papryki

Jak na hungarystkę przystało, jestem fanką papryki. Suszonej, świeżej, ostrej (No, może nie każdej ostrej. Kto chce przeżyć piekło, niech spróbuje papryki jabłkowej), grillowanej, nadziewanej...
Najbardziej lubię zapach pieczonej papryki. Przy przygotowywaniu tej zupy, ostatkiem sił powstrzymywałam się przed zjedzeniem papryki prosto po wyjęciu z piekarnika.
Prosty przepis, w sam raz na dzisiejszą jesienną pogodę.

Na 4 duże porcje:

  • 4 papryki
  • 1 puszka pomidorów (lub 2-3 świeże, bez skórki)
  • 2 ząbki czosnku
  • Pół litra wody
  • sól, pieprz
  • bazylia
  • Opcjonalnie: kwaśna śmietana


Nagrzewamy piekarnik (opcja: góra lub grill) do 220 st. Papryki wstawiamy na górną półkę, pieczemy 10 minut z jednej strony, kiedy skórka sczernieje, obracamy je na drugą stronę i pieczemy kolejne 10 minut. Po tym czasie wyciągamy z piekarnika, wkładamy do foliowego woreczka i kisimy tam jeszcze 10 minut. Następnie, starając się nie poparzyć palców, obieramy ją ze skórki, wyciągamy gniazda nasienne, kroimy w kawałki i wrzucamy do garnka. Dodajemy do tego pomidory oraz wodę, gotujemy przez 5-10 minut, dodajemy rozgnieciony czosnek, sól, pieprz i przyprawy. Miksujemy zupę blenderem. Możemy ją zabielić kwaśną śmietaną, która według mnie pasuje do wszystkiego ;)

Lakier pod kolor zupy - nowy wymiar stylu.

piątek, 26 kwietnia 2013

Klopsy z fasoli


Uwielbiam czerwoną fasolę. Zawsze, kiedy mijam ją na półce w sklepie, choćbym przyszła po coś zupełnie innego, biorę puszkę, a potem zjadam zawartość bez popity.
Nie inaczej było tydzień temu, kiedy kupowaliśmy prowiant na urodziny Kuby. W planach nie było nic, co zawierałoby fasolę, a jednak dziwnym trafem przytaszczyłam ją do domu.
Chociaż najbardziej lubię ją nieprzerobioną, np. jako dodatek do sadzonego jajka albo główny składnik meksykańskiego nadzienia do tortilli, to klopsy wychodzą z niej przednie.

Składniki na ok. 10 klopsów:

  • 1 puszka czerwonej fasoli
  • 1 jajko
  • pół cebuli
  • łyżka oliwy (do ciasta, do smażenia osobno)
  • 2 ząbki czosnku
  • przyprawy: majeranek, kminek, słodka czerwona papryka (ilość wg uznania) - najlepiej roztarte w moździerzu (Dorobiłam się moździerza! Yay!!!)
  • sól, pieprz
  • 2-3 łyżki bułki tartej
Fasolę miksujemy/rozgniatamy widelcem/mielimy, żeby była gładką masą. Drobno kroimy cebulę, przeciskamy czosnek (lub rozcieramy go z solą w moździerzu :D), dodajemy do fasoli, wbijamy do tego wszystkiego jajko i mieszamy. Jeśli jest za rzadkie (a pewnie będzie), dodajemy bułkę tartą. Jeśli nie - to ok, w bułce obtoczymy przed smażeniem. Dodajemy przyprawy i mieszamy, potem formujemy z masy klopsy i smażymy na rozgrzanej oliwie.


Ja dorobiłam się moździerza, a Kuba talerzy :)



wtorek, 23 kwietnia 2013

Tort cytrynowy z białą czekoladą.

Po zupełnie nieleniwym weekendzie łaskawie podzielę się przepisem na tort, który ku mojemu zaskoczeniu zebrał najwięcej komplementów na świecie.
Myślałam o tym, z czym połączyć smak cytryny, żeby nie było strasznie nudno i żeby się nie gryzło.
Nie wahałam się zbyt długo, białej czekoladzie nigdy nie odmówię.
Na pomysł ozdobienia tortu wpadłam, kiedy Kuba kupił sobie nowy werbel i ciągle nie mogę się nadziwić, że nie przyszło mi to do głowy sto lat wcześniej. Jak na pierwszą przygodę z lukrem plastycznym, jestem całkiem zadowolona, chociaż już teraz widzę, ilu niedoróbek mogłabym uniknąć, gdybym miała więcej czasu.
Ale skupmy się na smaku :)

Przepis na biszkopt stąd:

  • 5 jajek (osobno białka i żółtka)
  • 3/4 szklanki mąki pszennej
  • 1/4 szklanki mąki ziemniaczanej
  • 3/4 szklanki cukru
Białka ubijamy na sztywno, pod koniec dodajemy stopniowo cukier i żółtka - jedno po drugim. Do masy przesiewamy mąki i delikatnie mieszamy.
Całość przelewamy do tortownicy (22-24 cm) i pieczemy w 170 stopniach (z termoobiegiem) przez około 30 minut. Kiedy biszkopt się upiecze (żgamy go patyczkiem), wyciągamy i zrzucamy na podłogę z wysokości ok. pół metra (magia z cyklu "nie pytajcie, jak to działa, ale działa"), po czym wstawiamy do wyłączonego piekarnika, żeby sobie ostygł przy uchylonych drzwiczkach.
Mimo że wyrósł wysoki i równiutki, i tak obróciłam go do góry dnem, choćbyście nie wiem jak się starali, wierzch nigdy nie będzie tak równy, jak dno.

Następnego dnia przekroiłam (brakuje mi w polskim formy kauzatywnej, bo nie ja kroiłam, tylko tata na moją prośbę; ja nie mam lasera w oczach) biszkopt na trzy blaty, namoczyłam go mocną herbatą (przestudzoną), i przełożyłam dwoma kremami.

Z białej czekolady:

  • Opakowanie (330 g, nie wiem, ile to ml) kremówki z Biedry
  • 300 g białej czekolady
Śmietanę podgrzałam niemal do wrzenia i rozpuściłam w niej białą czekoladę. Zostawiłam do ostygnięcia (najlepiej na całą noc w lodówce), następnego dnia ubiłam jak najzwyklejszą kremówkę, aż zgęstniała na tyle, że miałam pewność, że nie wycieknie ani w żaden sposób nie opadnie.

Krem z cytryny był nieco bardziej skomplikowany.
Na początek zrobiłam lemon curd:

  • Skórka otarta z 4 cytryn
  • Sok z 3 cytryn
  • 2 jajka
  • 1 żółtko
  • 1 szklanka cukru
  • łyżka mąki ziemniaczanej
  • łyżka oliwy
Wszystkie składniki, oprócz oliwy, wymieszałam i podgrzałam na wolnym ogniu, bez przerwy mieszając (z jajami nie ma żartów), około 5 minut, aż masa zaczęła gęstnieć. Kiedy to nastąpiło, dodałam oliwy, chwilę pomieszałam i zdjęłam z ognia.
Do tej bazy dodałam 400 g mascarpone i krem cytrynowy gotowy.


Nasączone blaty biszkoptu przełożyłam najpierw masą z białej czekolady, potem cytrynową, na górę dałam znowu białą czekoladę, a na boki cytrynę (sprawiedliwość musi być, a poza tym do suchego biszkoptu nie przyklei się lukier plastyczny).
Biały i czarny lukier rozwałkowałam tak, żeby przykryć boki i wierzch ciasta (podsypywałam cukrem pudrem, żeby się nie kleił do wałka). Pozostałe skrawki połączyłam i zrobiłam z nich ciemnoszary lukier, który stanowił potem obręcze werbla (przyklejałam je do poprzednich warstw lukru, smarując wodą). :)

Dobra rada: nie warto zbyt cienko rozwałkowywać lukru, bo będzie się zrywał w trakcie pracy. Niestety oprócz lasera, brakuje mi w oczach też miarki i wydawało mi się, że masa ma ciągle za małą średnicę, żeby przykryć ciasto, przez co za bardzo ją rozwałkowałam.


piątek, 19 kwietnia 2013

Chłodnik

W planach był krem z pieczonej papryki, myślałam o nim cały dzień, siedząc w klimatyzowanym budynku. Jak tylko wyszłam z pracy, pomyślałam, że pieczenie papryki i potem jeszcze gotowanie z niej zupy, to chyba nie najlepsza idea. W lidlu rzuciłam się na dział warzywno-owocowy i tylko cudem nie kupiłam rukoli, kalarepy, kolejnej tacki chili, limonek i melona.
Za to nie oparłam się rzodkiewce, ogórkowi, burakom (jeśli kiedyś wyśmiewałam pomysł sprzedawania ugotowanych buraków, to teraz odszczekuję wszystko) i maślance.

Powstał z tego błyskawiczny obiad niewymagający obróbki termicznej :)

Zużyłam:

  • litr maślanki
  • pół dużego, zielonego ogórka
  • pół pęczka rzodkiewek
  • dwa ugotowane, ostudzone buraki (okej, trzeba jednak coś ugotować. Albo kupić już ugotowane :))
  • 2 ząbki czosnku
  • garść posiekanego szczypiorku
  • takąż samą ilość posiekanego koperku
  • sól, pieprz
  • opcjonalnie: jajko (do podania, ale wtedy znowu trzeba będzie włączyć kuchenkę, a komu to potrzebne...)
Co tu dużo tłumaczyć: warzywa, których skórka jest niedobra, obieramy. Te jadalne zostawiamy ze skórką; wszystkie trzemy na grubych oczkach, zalewamy maślanką, wciskamy czosnek, doprawiamy solą i pieprzem, dodajemy zieleninę i odstawiamy do lodówki na min. pół godziny do przegryzienia. Jeśli chciało nam się gotować jajka, kroimy je na ćwiartki i dodajemy na koniec. Zrobione :)
jeszcze tylko mrożona kawa i poczuję wakacje.




wtorek, 16 kwietnia 2013

Tarta limonkowa

Pani Kierowniczka wróciła od Pani Dentystki. Nie mogę jeść ani nawet za bardzo mówić i co chwilę sprawdzam, czy lewa strona twarzy jest tam, gdzie była godzinę temu, więc na osłodę dodam sobie chociaż przepis na doskonałą tartę, delikatną i orzeźwiającą. Jest w moim top 10 wypieków, gdzieś obok marchewkowca, tortu orzechowego babci i ciasta czekoladowego.

(Zmodyfikowany przepis stąd)

Spód:

  • 100g bonitek zbożowych z Biedry
  • 75g roztopionego masła
Bonitki (albo inne kruche ciastka) rozdrabniamy blenderem lub tłukąc je wałkiem, aż zrobi się z nich piasek (lub piasek z kamykami :P). Łączymy je z masłem i wykładamy do formy na tartę lub do tortownicy, tak, żeby przykryć dno i boki (w tortownicy oczywiście nie na całej wysokości). Odstawiamy do lodówki na czas przygotowania masy składającej się z:

  • 1 puszki skondensowanego, słodzonego mleka
  • soku z 3 limonek
  • skórki z 3 limonek
  • 4 jajek
Nagrzewamy piekarnik do 170 stopni.
Jajka trzeba rozbełtać, żeby nie było żadnych nieprzyjemnych, indywidualnie ciągnących się części. Do jajek wlewamy skondensowane mleko, sok z limonek i dodajemy skórkę. Mieszamy, aż wszystko ładnie się połączy (w tym momencie masa zaczyna gęstnieć, nie wiem, od czego to zależy - może od kwasu, może od jajek, może od obu na raz - robi się z niej taki ciężki budyń, fajnie :)). Masę przelewamy na przygotowany spód, pieczemy 20 minut, aż całość będzie ścięta, ale nie zmieni koloru na ciemniejszy :)

Zostawiamy na noc (lub kilka godzin) w lodówce.


Ciężko poprzestać na jednym kawałku.


sobota, 13 kwietnia 2013

Piccucha


Zgodnie z obietnicą - post o pizzy-niespodziance.
Pizza była pierwszym obiadem, jaki razem zrobiliśmy (W sensie - Kuba zaprosił mnie na obiad, który trzeba było ugotować ;)).
Teraz też zazwyczaj robimy ją razem - Kuba ciasto, ja sos. Ale ostatnio wróciłam z pracy i przywitał mnie zapach pomidorów z czosnkiem - i to były najlepsze urodziny (Kuby) ever :)
Tu nie ma czego nie lubić - pomidory, cebula, feta, oliwki i duże ilości czosnku naraz. Czasem, jak jesteśmy szaleni, dorzucamy też parmezan (do ciasta i na wierzch), ale przeważnie jesteśmy nudni i tego nie robimy.

Ciasto:

  • 1 szklanka letniej wody
  • 50 g drożdży
  • 3 szklanki mąki
  • łyżka oliwy
  • 1 łyżeczka soli
  • starty parmezan - jeśli się jest burżujem :)
Drożdże rozpuszczamy w wodzie i wlewamy do mąki, dodajemy sól, oliwę (i parmezan) i wygniatamy, aż będzie jedną, dużą kulą. Odstawiamy do wyrośnięcia i włączamy piekarnik (200-220 st), żeby rozgrzał się kamień.

Sos:

  • 2 duże cebule
  • 1 puszka pomidorów albo 3 świeże, bez skórki
  • 2 ząbki czosnku (Kuba zaraz będzie ryczał, że 2 to za mało)
  • oliwa do smażenia
  • bazylia
  • oregano
  • sól i pieprz
Dodatki - według gustu, u nas podstawa to feta i oliwki.

Cebulę kroimy w kostkę i smażymy na rozgrzanej oliwie. Dodajemy sól, wrzucamy pomidory (pokrojone w kostkę) i wyciśnięty czosnek. Doprawiamy bazylią, oregano i pieprzem.
Próbujemy, czy nie jest za mało słony, a potem kroimy dodatki i próbujemy jeszcze raz, z dodatkami, bo jak zwykle zabieramy się za obiad, kiedy jesteśmy już skrajnie głodni.

W tym czasie ciasto teoretycznie powinno już wyrosnąć. Zwykle robiliśmy pizzę z całego ciasta, ale jakiś czas temu musieliśmy ją rozmnożyć dla 5 osób i tym samym odkryliśmy, że lubimy cienką pizzę. Dzielimy je zatem na 2 części i wałkujemy tak, żeby miało średnicę kamienia do pizzy (kamień to też niedawne odkrycie, jest super. Ale blacha również się sprawdzała :)), smarujemy sosem i wrzucamy pokrojoną w kostkę fetę i oliwki.
Na kamieniu pizza piecze się szybciej, ok. 10-15 minut. Z blachą różnie bywało, ale 20 minut dla cienkiej pizzy powinno wystarczyć. Grubej dajemy więcej czasu.

Bąble na podniebieniu to u nas już tradycja, pizza nigdy nie zdąży ani trochę ostygnąć.

Cudowny widok po powrocie z pracy.

Kofta i sos do niej.

Tydzień przeleciał, nawet nie wiem, kiedy. Nazbierało się trochę zaległości w dodawaniu przepisów, więc bez zbędnego przedłużania podaję przepis na mój ulubiony bezmięsny obiad. Kofta sama w sobie szału nie robi, ale ten sos mogłabym jeść codziennie, do wszystkiego.
Wczorajszy dzień w pracy upłynął na myśleniu o tym, że zrobię koftę, a dzisiejszy - na żałowaniu, że nie zjadłam więcej ;)
Ok, teraz naprawdę już nie przedłużam.

Kofta składa się z:
  • 2-3 ugotowanych, niedużych ziemniaków
  • 1 kostki twarogu śmietankowego
  • soli
  • 1,5 łyżeczki curry
Ziemniaki rozgniatamy z serem na gładką masę, doprawiamy solą i curry. Z masy kulamy klopsy (jeśli ciasto nie chce współpracować i np. przeraźliwie się lepi do rąk, tak jak mi wczoraj, dodajemy trochę mąki i bułki tartej. Zazwyczaj jednak się nie lepi - nie wiem, może jakieś lewe ziemniaki kupiłam...). Klopsiki panierujemy w jajku i bułce tartej, smażymy na rozgrzanej oliwie aż panierka zbrązowieje.

A teraz mój sekretny przepis na najlepszy sos pomidorowy:

  • 50 ml oleju
  • 3-4 łyżki wiórków kokosowych
  • puszka pomidorów (w sezonie 2-3 świeże, sparzone, bez skórki)
  • łyżeczka zmielonego kuminu (kminu rzymskiego)
  • kawałek (1-1,5 cm) startego imbiru
  • sok z połowy cytryny
  • chili albo pieprz
  • 1 ząbek czosnku
  • sól
  • 2-3 łyżki śmietany (jeśli się nie dodało cytryny, to można użyć kwaśnej, ale polecam jednak i cytrynę, i słodką śmietanę)
  • ewentualnie łyżeczka cukru
W garnku rozgrzewamy olej, następnie wrzucamy wiórki kokosowe i chwilę (krótką! szybko się palą) smażymy, dodajemy pomidory (z rozwagą, bo będą niemiłosiernie pryskać na wszystkie strony), sok z cytryny, rozgnieciony czosnek, imbir, kumin i chili. Chwilę gotujemy i  traktujemy blenderem, potem dodajemy śmietanę i doprawiamy solą. Jeśli jest zbyt kwaśny/za mało wyrazisty, możemy dodać trochę cukru, ale doświadczenie mnie uczy, że jak go odstawimy na chwilę, żeby się przegryzł, to magicznie robi się słodszy sam z siebie :)


Kofta dokładnie przykryta sosem + dodatki (ryż i koniecznie jakaś surówka, u nas wczoraj była nią mizeria. Mizeria była też dodatkiem, kiedy pierwszy raz robiłam koftę i wlokłam ją przez całe miasto w nowiutkiej torbie, oczywiście skończyło się to zalaniem wszystkiego w torbie śmietaną. Dobra rada: mizerię bez katastrofy transportuje się tylko w szczelnym słoiku.)

I znowu jestem głodna...


P.S. - w następnym odcinku pizza-niespodzianka :)

niedziela, 7 kwietnia 2013

Curry z tofu i mango

Przepis, o dodanie którego Kuba męczył mnie od dłuższego czasu. Ciekawy obiad, przeczący stereotypom, że wegańska kuchnia to tylko kiełki :) (Nie bój się, Ela, nie przechodzę na weganizm, na wegetarianizm też nie).
Jest naprawdę dobre. Mówię to ja, która zwykłam bojkotować tofu :)
I smakuje jak lato. Smacznego, idę na rower.

Na 4 porcje potrzebujemy:


  • 2 duże cebule
  • 2 średnie marchewki
  • 1 dojrzałe mango
  • 1 kostkę tofu
  • 1 puszkę mleka kokosowego
  • 1 świeżą chili
  • 2 łyżeczki curry
  • 1 ząbek czosnku
  • oliwę do smażenia
  • 1 paczkę kuskusu lub 3 woreczki ryżu
  • sól
Marchewki ucieramy na plastry, cebule kroimy w pióra. Podsmażamy je na oliwie, aż cebula się zeszkli, a marchewka trochę zmięknie, następnie kroimy mango i tofu w paski/prostokąty, wrzucamy na patelnię i chwilę smażymy (tofu można wcześniej zamarynować w miodzie, curry i czosnku, ale i bez tego jest dobre). Wlewamy mleko kokosowe, dodajemy sól, curry, pokrojoną w krążki chili i czosnek w plasterkach. Chwilę trzymamy na ogniu, aż sos lekko zgęstnieje.
Z szacunku dla inteligencji czytelników nie podam przepisu na przygotowanie ryżu lub kuskusu. :)



Marchewka niechcący na pierwszym planie, ale w smaku króluje mango i kokos.


sobota, 6 kwietnia 2013

Zupa kukurydziana

Nie wiem, co o tej zupie napisać. Jest żółta.
(W przedszkolu kazali mi kiedyś narysować mamę i coś o niej powiedzieć; potem, wśród innych niezdarnych rysunków czterolatków i podpisów "moja mama czyta mi bajki", "moja mama ładnie śpiewa", wisiało moje dzieło z podpisem "moja mama ma żółte włosy". Widać nigdy nie byłam dobra w opisywaniu na żądanie :))
Wracając do zupy - nie jestem jej największą fanką, ale ma plusa za kolor i szybkość przygotowania. Za to Kuba kukurydzę dodawałby do wszystkiego (jak bazylię i czosnek ;P) i bardzo mu pasuje połączenie słodkiego ze słonym, więc elegancko się składa.

(Inspirowane przepisem z Az életerő konyhája)

Potrzebujemy:

  • 1 większą cebulę
  • 1 puszkę kukurydzy
  • 1 litr wrzątku
  • 2 małe ziemniaki
  • 1/2 żółtej papryki
  • 1/2 łyżeczki ostrej pasty paprykowej (Jeśli ktoś lubi "fizyczny ból" przewodu pokarmowego, niech doda więcej :))
  • 1 łyżeczkę curry
  • sól, pieprz, oliwę
  • opcjonalnie kwaśną śmietanę


Cebulę kroimy i podsmażamy na oliwie. Kiedy się zeszkli, wrzucamy pokrojoną paprykę, chwilę mieszamy, dodajemy kukurydzę razem z zalewą, wlewamy wrzątek, wrzucamy pokrojone ziemniaki i solimy. Kiedy ziemniaki zmiękną, miksujemy zupę blenderem, doprawiamy pieprzem, curry, ostrą papryką i solą, jeśli nam mało. Na koniec możemy dodać kwaśną śmietanę.

Zdjęcie zadające kłam mojemu opisowi zupy. Taki kolor powstaje, jeśli nie ma się pod ręką żółtej, tylko czerwoną paprykę.


środa, 3 kwietnia 2013

Sałatka z pęczakiem

Kto ma dosyć mięsa i ciężkiego jedzenia aż do najbliższych świąt, tego ucieszy dzisiejszy przepis (Tak, bo wczorajszy był przecież mięsny i tłusty...). Lekka i pyszna sałatka z pęczakiem (miała być głównie z pęczaku, ale wbrew nazwie nie napęczniał był tak, jak się spodziewałam) i powiewem wiosny :)

Składniki:

  • 100 g pęczaku (jeśli ktoś bardzo lubi, to może dać więcej - będzie pożywniejsza. Ja miałam tylko tyle :))
  • 1 pomidor
  • pół zielonego ogórka
  • pół cebuli
  • pół kostki fety
  • garść czarnych oliwek
  • kilka(naście) liści bazylii
  • świeża mięta, jeśli jest
  • oliwa, sól, czosnek
Pęczak zalewamy sporą ilością wody i odstawiamy na noc. Po tym czasie nie trzeba będzie go już gotować i będzie się miało poczucie, że jest trochę zdrowiej ;). Pomidora sparzamy, obieramy ze skórki i kroimy w kostkę, ogórka też obieramy i też kroimy w kostkę. Cebulę (najlepiej czerwoną) kroimy w półplasterki, a fetę w kosteczkę, oliwki możemy poprzekrawać na pół lub zostawić w całości. Bazylię i miętę rwiemy w nie najmniejsze strzępy, wszystko mieszamy oraz zalewamy oliwą z solą i rozgniecionym czosnkiem. Warto dodać też świeżą, pokrojoną w krążki ostrą papryczkę pozbawioną pestek.


Bazylia wygrywa wszystko.

wtorek, 2 kwietnia 2013

Żurek

Wielkanocne obżarstwo (nie na darmo Węgrzy mówią o Wielkanocy "branie mięsa") powoli zwalnia, a ja przetrawiłam na tyle, że mogę podnieść rękę i dodać przepis na żurek. Bezmięsny :)
Uparłam się, że zrobię go od początku do końca sama, więc zaczęłam od przygotowania zakwasu w środę.
W dużym słoju wymieszałam:

  • 1 szklankę żytniej, razowej mąki
  • litr ciepłej wody
  • 2 pokrojone w plastry ząbki czosnku
  • liść laurowy
  • ziele angielskie
  • kawałek skórki żytniego chleba
Przykryłam słój szmatką i zostawiłam zakwas w ciepłym miejscu, żeby spokojnie (powiedzmy, że spokojnie - z ciekawości zaglądałam do niego co jakiś czas ;)) sobie popracował.

Dzisiaj rano zagotowałam "bulion"

  • litr wody
  • włoszczyzna
  • 3 suszone grzyby
  • majeranek
  • 3 parówki sojowe (brzmi jak barbarzyństwo, ale nie widziałam jeszcze wegetariańskiej białej kiełbasy...)
Kiedy parówki, grzyby i warzywa trochę się podgotowały i oddały wodzie smak, wyciągnęłam je, dodałam do bulionu sól i wlałam przygotowany (+ odcedzony z resztek chleba i czosnku) zakwas. Chwilę trzymałam na ogniu, dodałam 2 łyżki kwaśnej śmietany, wrzuciłam z powrotem pokrojone w plasterki parówki oraz grzyby i już :) żurek gotowy. Dodać do tego jajo i nikt się nie zorientuje, że nie było tam ani trochę mięsa.

drukuj