środa, 27 marca 2013

Risotto limonkowo-imbirowe

Na blogu nie może zabraknąć mojego ulubionego (Kuby chyba też - ale ciężko stwierdzić, innego mu nie robię ;)) risotto.
Jest naprawdę nieskomplikowane (na skomplikowane przepisy przyjdzie jeszcze czas...), a smak ma zaskakujący i orzeźwiający. Polecam jako dodatek do ryb - albo oczywiście jako samodzielne danie :)

Na porcję dla dwóch osób potrzebujemy:

  • 150 g ryżu
  • litr bulionu lub osolonego wrzątku
  • 100 g masła
  • 1 dużą cebulę
  • 1 limonkę
  • kawałek świeżego imbiru (ok. 1,5 centymetra)
  • opcjonalnie ząbek czosnku
  • parmezan (wersja dla bezrobotnych i studentów: żółty ser:))
  • opcjonalnie - szczypiorek


Pokrojoną w kostkę cebulę podsmażamy chwilę na połowie masła. Dodajemy nieugotowany ryż i mieszamy. Ryż smażymy minutę lub dwie, do momentu, aż się zeszkli. Wtedy wlewamy chochlę wody lub bulionu i czekamy, aż płyn się zredukuje. Powtarzamy tę czynność tak długo, aż ryż wchłonie tyle wody, że będzie miękki. Dodajemy wtedy sok z połowy limonki i startą skórkę z całej, starty imbir i czosnek. Dodajemy resztę masła, mieszamy wszystko i posypujemy startym serem i posiekanym szczypiorkiem.

Risotto tu z dodatkiem bazylii i pieprzu (inwencja Kuby:))

wtorek, 26 marca 2013

Wielkanocne zajączki

Dawno nie piekłam ciasteczek. A że Wielkanoc daje szerokie pole do popisu w kuchni, stwierdziłam, że zrobię coś innego, niż mazurki, czym będę mogła poczęstować uczniów w szkole ;)
Padło na ciasteczka w kształcie zajęcy.
Po serii żółwi, pijanych kotozajęcy i zajęconietoperzy, udało mi się wykombinować takie proporcje ciasta, które nawet po upieczeniu zachowuje kształt podobny do zająca :D

Trzeba wymieszać:

  • 180 g masła pokrojonego w kostkę
  • 3/4 szklanki cukru pudru
  • 1 jajko
  • 2 łyżeczki ekstraktu z wanilii
  • 3,5 szklanki mąki pszennej
  • łyżeczkę proszku do pieczenia
  • łyżeczkę soli
Wszystkie składniki zagniatamy w jednolitą masę. Odstawiamy na min. pół godziny do lodówki, po tym czasie możemy z niego formować kulki mniejsze od orzecha włoskiego, następnie nożyczkami wyciąć uszy ("uszczypnąć" ciasto dwa razy, dość głęboko, by powstały długie uszy), a wykałaczką pozaznaczać oczy.

Zajączki wyłożyć na blachę wyłożoną papierem, piec 8-10 minut w 200 stopniach.

Całkiem zgrabna seria :)

Kotozając z załamką


niedziela, 24 marca 2013

Pieczone warzywa

Miało być dzisiaj risotto limonkowo-imbirowe, ale nie mogliśmy się dopchać do PiPa po limonki, więc postanowiliśmy zrobić coś z ogólnodostępnych produktów :) Kubie i tak wszystko jedno, bo stracił smak przez katar, a ja pieczone warzywa mogłabym jeść codziennie.
W zasadzie wahałam się, czy dodawać ten przepis, bo w końcu co to za odkrycie - pieczone warzywa. A jednak :) Odpowiednia mieszanka przypraw zmienia wszystko.

Upiekłam:

  • Kilka młodych (Tak! Znowu!) ziemniaków
  • 1 niemłodą, dużą marchewkę
  • 1 dużą cebulę
  • 1 małą paprykę
  • kilka oliwek (pływały smętnie w słoiku, a jak urozmaiciły danie :))
A teraz najważniejsze - w czym się to taplało:

  • pół filiżanki oliwy
  • 1 łyżka miodu
  • 1 ząbek czosnku
  • łyżeczka suszonej bazylii
  • łyżeczka suszonego oregano
  • pół łyżeczki słodkiej papryki w proszku
  • pół łyżeczki kminku
  • sól
Składniki na sos mieszamy i odstawiamy na chwilę, żeby się przegryzły. Nagrzewamy piekarnik (górę) na 200 stopni.
W tym czasie obieramy (lub nie - ja nie, bo pyry były młode, na dodatek tak małe, że prawie nie musiałam ich kroić) ziemniaki i marchewkę, kroimy w ćwiartki, obraną cebulę kroimy w pióra, a paprykę w luźną interpretację kwadratów.
Ziemniaki i marchewkę podgotowujemy w osolonej wodzie, aż trochę zmiękną (po pierwsze - upieką się równo z resztą warzyw, po drugie - nie będą suche).
Wykładamy wszystkie warzywa na blachę, polewamy oliwą z przyprawami, wstrząsamy lub mieszamy je dokładnie, żeby były równomiernie pokryte oliwą. Pieczemy przez 15 minut.


Niby to tylko warzywa, ale do wieczora byłam pełna. My jedliśmy je jako samodzielne danie, ale polecam je też jako dodatek do wszystkiego.

a tu inny miks warzyw, marynata ta sama :)


piątek, 22 marca 2013

Wegeburgery

Elżbietka mnie sprowokowała i chociaż od kilku dni leżę chora, w związku z czym raczej zjadam niż gotuję, wrzucam przepis na wegeburgery, które jakiś czas temu konsumowaliśmy z frytuchami własnej produkcji.
Obiad o tyle szybki, że większości produktów się już nie obrabia - burgerowe bułki z Biedry, pomidorek, serek, dużo cebuli, więc jedyny wysiłek to zmielenie warzyw i zrobienie sosu (Jeśli ktoś nie je keczupu).
Do zrobienia 10 burgerów zużyłam:

  • 1 puszkę czerwonej fasoli
  • 2-3 łyżki granulatu sojowego, zalanego wrzątkiem do napęcznienia,
  • 2 ząbki czosnku
  • pół niedużej cebuli
  • niecałą łyżeczkę zmielonego kuminu
  • pół łyżeczki ostrej papryki
  • pół łyżeczki przyprawy meksykańskiej (opcjonalnie; w ogóle zestaw przypraw zależy od weny, więc kombinacje jak najbardziej wskazane)
  • Kilka kropel sosu sojowego
  • sól i pieprz
  • 1 jajko (surowe! Chyba że ktoś chce klopsy jajeczne, też można:))
Tak, jak już wspomniałam - wystarczy wszystko zmielić lub zblendować  (?) na masę nadającą się do formowania klopsów (czosnek warto jednak wcześniej przecisnąć przez praskę, blender go nie posieka za dobrze, a cebulę pokroić w drobną kostkę :))

Uklepane (średnicę i grubość dostosowałam do rozmiarów buły) burgery smażymy na rozgrzanym oleju z dwóch stron, aż się ładnie zrumienią, potem przekładamy na papierowy ręcznik do odsączenia. Wkładamy w bułkę, przykrywamy plasterkiem pomidora, cebuli, kiszonego ogórka, topionego sera i czego jeszcze chcemy. Możemy do tego zrobić sos z jogurtu greckiego, curry i soli.

Kiedy ja robiłam burgery, Kuba walczył z ziemniakami i olejem, smażąc najlepsze i najprostsze (zaraz skomentuje, że wcale nie najprostsze) domowe frytki :) Kroił ziemniaki (były młode - nie będę wnikać, jak się uzyskuje zimą młode ziemniaki - więc nie musiał ich obierać) w słupki i wrzucał na rozgrzany, głęboki olej. Kiedy zaczęły się rumienić i były wyraźnie miękkie (w środku - z zewnątrz chrupiące), wyławiał je i solił. Niestety nie załapały się na zdjęcie, ale niech tę stratę zrekompensuje wegeburger śliczny jak z reklamy.. yyyy...  McDonalda :)

wtorek, 19 marca 2013

Krem porowo-cebulowy i naleśniki

Dzisiaj znowu bezmięsnie, chociaż, o dziwo, nie gotowałam dla Kuby (który, ku mojej rozpaczy, odmawia spróbowania pora po obróbce cieplnej).
Jest zima i musi być zimno, w związku z czym się rozchorowałam i dopadł mnie głód na rozgrzewający krem porowo-cebulowy.
Zupa jest pyszna, delikatna (chociaż nie potwierdzam słów mamy, jakoby ugotowany por smakował prawie jak szparagi) i sycąca. I przede wszystkim - robi się ją w 10 minut.



Potrzebujemy:
  • 2 średnich porów (białe części)
  • 2 cebul
  • 2 łyżek masła
  • 1 większego ziemniaka
  • litra wrzątku lub bulionu
  • soli i pieprzu
  • 3 łyżek kwaśnej śmietany
Zaczynamy od pokrojenia porów i cebuli (kształt naprawdę nieistotny) i podduszenia ich na maśle, aż zmiękną. Zalewamy wrzątkiem lub bulionem, wrzucamy obranego i pokrojonego w kostkę ziemniaka i doprawiamy solą i pieprzem. Kiedy ziemniak się ugotuje, miksujemy zupę blenderem i dodajemy śmietanę. Można po przelaniu do misek posypać prażonym słonecznikiem albo grzankami :)

Na drugie danie zrobiłam błyskawiczne naleśniki z malinami i kwaśną śmietaną (jestem jak Monica z Przyjaciół, która przyjaźniła się z pewnym Ukraińcem tylko dlatego, że jego mama dodawała do wszystkiego śmietanę :))

Ciasto na 4 naleśniki (tak naprawdę to 5, ale wiadomo, że pierwszy naleśnik zawsze jest nieudany):
  • 2/3 szklanki mąki
  • 1 jajko
  • 2/3 szklanki mleka
  • 1/3 szklanki śmietanki 12%
  • łyżka masła
  • szczypta soli
  • szczypta cukru
(Jeśli ciasto wydaje się za rzadkie, dodajemy mąki, a jeśli za gęste - mleka.)

Łączymy wszystkie składniki  - oprócz masła, które roztapiamy na patelni i dopiero wtedy przelewamy je do ciasta. Na tej samej patelni smażymy naleśniki, czekając, aż ciasto lekko "wyschnie" na górze, wtedy je przewracamy na drugą stronę. 
Pyszne są ze świeżymi owocami, ale wiadomo, jak jest, więc dżemy albo musy owocowe muszą nam wystarczyć :) na to kleks kwaśnej śmietany i to cała filozofia.

Quiche z pieczoną papryką

No dobra, dałam się namówić.
Co prawda nie mam fajnego aparatu, obrabiam zdjęcia głównie w paincie i de facto ciągle nie wiem, czy skupić bloga na gotowaniu, czy szyciu (ograniczonym do skracania spódnic/spodni i składania kopertówek), czy dzierganiu (Tomek twierdzi, że mam ładną czapkę, więc heloł), ale bezrobocie (powoli) doprowadza mnie do szału, więc o czymś zacząć pisać muszę.
To może na pierwszy ogień jednak kuchnia (bo obiady dla Kube planuję na tydzień wprzód i nocą - nie mogąc zasnąć, bo zdążyłam zgłodnieć - zacieram rąsie, myśląc, do czego mogę jeszcze wcisnąć czosnek).
Większość przepisów będzie wegetariańskich (tak, zastępowanie mięsa soją i fasolą opanowałam już całkiem nieźle :)). I od takiego też zaczniemy - Quiche tudzież tarta z pieczoną papryką.

Kruche ciasto (z przepisu Michela Roux):
  • 250 g mąki
  • 150 g masła
  • 1 łyżeczka soli
  • 1 jajko
  • szczypta cukru
  • 1 łyżeczka zimnego mleka
W mące zrobić wgłębienie, włożyć do niego pokrojone w kostkę masło i wbić jajo, dodać sól i cukier, zagnieść do połączenia. Wlać mleko i ugnieść, aż będzie gładkie. Wstawić do lodówki na około pół godziny, po tym czasie rozwałkować lub wgnieść je w formę (ciasta starcza na jedną standardową, okrągłą formę do tarty + jedną mniejszą formę do zapiekanek), nakłuć widelcem i ponownie schłodzić. Podpiec w 190 stopniach przez 15 minut (najlepiej z obciążeniem z ziaren fasoli), potem jeszcze kilka minut do zbrązowienia, już bez obciążania. Wylać nadzienie złożone z:
  • 4 rozbełtanych jajek
  • 250 ml kremówki
  • 3 łyżek kwaśnej śmietany
  • 1 dużego ząbka czosnku
  • 1 łyżeczki suszonej, słodkiej papryki
  • pół łyżeczki ostrej pasty paprykowej (albo szczypty-dwóch ostrej papryki w proszku)
  • ulubionych ziół
  • 1 łyżeczki soli 
  • pieczonej papryki pokrojonej w kostkę (paprykę piekę 10 minut w 200-210 stopniach, na najwyższym poziomie, aż sczernieje skórka, obracam na drugą stronę i piekę kolejne 10 minut, po tym czasie wyjmuję z piekarnika, wkładam do woreczka i czekam 10 minut, następnie obieram ze skórki)
  • 1 garści czarnych oliwek pokrojonych w krążki
  • pół kostki fety pokrojonej w kostkę (chyba że akurat rzucą w Biedrze kozi ser, wtedy wygrywa)
  • 1 kulki mozzarelli, też w kostkę

Piekę to przez ok. pół godziny w 170-180 stopniach z termoobiegiem (lub tak długo, aż masa się zetnie).
Jeśli mam więcej ciasta, niż masy, to oczywiście cudownie rozmnażam masę, dodając więcej kremówki i jedno jajko.
Ostatnio jedliśmy to z Kubą z kremem pomidorowo-paprykowym (pycha!), ale samo w sobie też stanowi danie obiadowe :)

drukuj