niedziela, 26 stycznia 2014

Chruściki

I nie podam w nawiasie alternatywnej nazwy, bo jak wszyscy dobrze wiedzą, jedynym słusznym mianem jest to wielkopolskie. Proszę sobie to wbić do głów. Te ciastka wyglądają jak chrust i jak chrust są kruche, a nazwę "faworki" to chyba przemyciła do obiegu piekarnia o podobnie brzmiącej nazwie.
Macie jeszcze dużo czasu, żeby je usmażyć, bo karnawał potrwa jeszcze ponad miesiąc. Moim zdaniem mniej z nimi roboty, niż z pączkami, choć, niestety, woń tłuszczu rozchodzi się po domu jednakowo.
Tak czy inaczej - wałki w dłoń i do dzieła.

Na bardzo dużą ilość chrustu (nieco więcej niż na ostatnim zdjęciu):

  • 0,5 kg mąki
  • 6 żółtek
  • 3 łyżki wody
  • 1,5 łyżki ekstraktu z wanilii (lub wódki)
  • 0,5 łyżeczki proszku do pieczenia (opcjonalnie)
  • szczypta soli
  • 5 łyżek kwaśnej śmietany 18%
Mąkę przesiewamy, dodajemy resztę składników i zagniatamy jednolite ciasto. Będzie na początku wydawało się nam za suche, ale cierpliwości, po paru minutach żwawego wygniatania pięknie się uformuje w kulę.
Owijamy ją w folię i dajemy odpocząć przez pół godziny.
Po tym czasie zaczyna się trudniejsza część - ubijanie ciasta wałkiem, które ma sprawić, że podczas smażenia chrust napełni się pęcherzykami powietrza. Cytując nieśmiertelne internetowe łańcuszki "nie pytaj jak, ale to naprawdę działa!"
Zatem bierzemy ciasto, odwijamy z folii i energicznie tłuczemy je wałkiem. To jest bardzo, bardzo relaksujące zajęcie, jeśli się miało ciężki tydzień w pracy, serio. Udowodniono naukowo, że im cięższy tydzień, tym uderzanie ciasta jest bardziej efektywne.
Jak już zejdzie z nas cały stres (po około pół godzinie, może nawet szybciej), ponownie owijamy ciasto w folię i wkładamy do lodówki na pół godziny.
Po tym czasie dzielimy ciasto na 2 części (chyba że mamy wielki blat i lubimy wałkować duże place), wołamy silnego mężczyznę i pozwalamy mu rozwałkować ciasto na bardzo cienkie arkusze (1-2mm). Jeśli mężczyzna jest za silny (jak mój Tata), to może stać się to: 


Ale i z tym da się żyć i pracować.
Po wywałkowaniu, tniemy ciasto na ok. 2cm paski, o długości jaka nam pasuje, ale myślę, że 15 cm to najlepszy pomysł. Pośrodku każdego paska robimy nacięcie wzdłuż, żeby zrobiła się nam taka szczelina. W żadnym wypadku nie przecinamy wzdłuż do końca! Chodzi o to, żeby wziąć jedną końcówkę ciasta i przełożyć ją przez tę szczelinę, taki wywijasek. 
Postępujemy tak z każdym paseczkiem.
Smażymy na głębokim tłuszczu (ponoć planta najlepsza, bo nie śmierdzi. Nie sprawdzałam, smażyłam na oleju, niestety nie da się uniknąć efektu smażalni ryb w Mielnie), dobrze rozgrzanym. Ma być tak rozgrzany, że kiedy wrzucimy kawałeczek chleba, natychmiast pojawią się wokół niego bąble i będzie wyraźnie widać, że się smaży na złoto. No, to chrust smażymy na złoto z obu stron. Po wyłowieniu ciastek, kładziemy je na papierowym ręczniku do odcieknięcia. Przed podaniem posypujemy cukrem pudrem.



czwartek, 23 stycznia 2014

Brownie z gruszkami i wanilią

Do wypróbowania tego nie będę musiała Was chyba długo namawiać :) parafrazując Joey'a z Przyjaciół: What's not to like? Chocolate? Good. Vanilla? Good. Pears? Good. Aż ciężko dodaje mi się ten przepis, bo gwałtownie wzrasta we mnie ochota na słodycze, a akurat mam pod ręką tylko gorzką czekoladę :( 
autor nieznany


Ale jeśli macie trochę więcej składników, niż sama gorzka czekolada, to biegiem marsz, nagrzewać piekarnik.

Spód brownie:
  • 200 g masła
  • 50 g czekolady
  • ½ szklanki kakao
  • 2 jajka
  • 1 szklanka mąki
  • 2/3 szklanki cukru
Masło roztapiamy z czekoladą, dodajemy kakao i mieszamy do czasu uzyskania gładkiej i lśniącej jak czarny lód masy. Kiedy nieco ostygnie, dodajemy mąkę, cukier i jajka. Masę przelewamy do wyłożonej papierem tortownicy.
Pieczemy w piekarniku nagrzanym do 180 stopni przez 15 minut, w tym czasie przygotowując resztę:

  • 3 gruszki
  • 750 ml mleka
  • 4 żółtka
  • 2 czubate łyżki mąki.
  • 2/3 szklanki cukru
  • 1 laska wanilii
Gruszki obieramy i kroimy w plastry. 
Wanilię przecinamy wzdłuż, nożem wydrapujemy z niej ziarenka, które następnie wrzucamy do garnka z mlekiem. Całą pozostałą wanilię też wrzucamy, nie będziemy marnować takiego cennego źródła smaku. Mleko z wanilią doprowadzamy do wrzenia.
W osobnym garnku żółtka ucieramy na gładką masę z cukrem i mąką. Stopniowo, łyżka po łyżce, wlewamy do utartych żółtek gorące mleko (z którego uprzednio wyjmujemy waniliowy kikut), energicznie mieszając, żeby nam się nie zrobiło coś nieprzyjemnego, czyli ścięte żółtka. Kiedy przelejemy już całe mleko, stawiamy garnek na małym ogniu i ciągle mieszając doprowadzamy je do gęstości budyniu.

Plastry gruszek układamy na cieście, zalewamy całość budyniem i wkładamy do piekarnika na 30-40 minut (patrzymy, czy nam się budyń nie zaczyna przypalać!). Po tym czasie wyjmujemy i zostawiamy do ostygnięcia.







poniedziałek, 20 stycznia 2014

Pasta z czerwonej fasoli i orzechów

Pomysł na tę pastę podsunął mi mój pierwszy autorytet kulinarny, pan Makłowicz. Nie wiem, czy można go nie lubić albo nie szanować - jeśli ktoś taki tu jest, to będzie miał ze mną do czynienia.
Ta pasta pasuje do wszystkiego. Trochę ją, jak zwykle, zmodyfikowałam, ale oryginalny przepis był tak genialnie prosty, że właściwie aż nie chciało mi się go przekombinowywać. Co za słowo.
Makłowicz poleca zawinąć pastę w miętę, pietruszkę i ormiański chleb - ja dodałam miętę i pietruszkę do środka, a pastę grubo rozsmarowałam na tortilli i dodałam warzywa. Jest też na tyle gęsta, że myślę, że można by zrobić z niej kulki i usmażyć je, jak falafel. Cokolwiek wybierzecie - jest pyszna i do zrobienia w 5 minut, to już powinno być wystarczającym argumentem :)

  • 1 puszka czerwonej fasoli
  • garść orzechów (włoskich, ale laskowe też dają radę)
  • 1 duży ząbek czosnku
  • pół łyżeczki ostrej pasty paprykowej lub suszonej ostrej papryki
  • 1 łyżeczka słodkiej suszonej papryki
  • 2 łyżki oliwy
  • 1 łyżeczka przyprawy greckiej (nie wiem, czy jest coś takiego dostępne w Polsce, nam takową dostarczyła koleżanka mamy. Zamiast tego użyłabym 1 łyżeczkę suszonej mięty)
  • 1 łyżka posiekanej świeżej pietruszki
  • Sok z 1/2 cytryny lub limonki
  • Sól
Fasolę odsączamy, wrzucamy do miski blendera. Orzechy siekamy lub wrzucamy do blendera razem z fasolą. Dodajemy wyciśnięty czosnek, oliwę i pozostałe składniki. Wszystko miksujemy na gładko (orzechy będą raczej w mniejszych kawałkach, niż zmielone - ale dla mnie to plus, lubię, jak coś chrupie). Gotowe :)





niedziela, 19 stycznia 2014

Curry z liczi

Od czasu do czasu nachodzi mnie ochota na jakieś curry na bogatości. I wtedy na samą myśl o jego kremowej konsystencji i idealnym balansie słodko-kwaśno-ostrego smaku moje ślinianki szaleją. Tym razem chodziłam z tą tęsknotą od tygodnia, aż w końcu nastał odpowiedni moment, skompletowałam wszystkie potrzebne składniki i... wcale nie zaspokoiłam głodu na curry. Zrobiliśmy je wczoraj dwa razy, bo pierwsza partia zniknęła w pół godziny. Całe szczęście, że zostało mi jeszcze trochę liczi i mleka kokosowego, bo coś czuję, że sczeznę, jeśli jeszcze raz tego nie zjem.

Na 2 porcje:

  • 2 cebule
  • 2 marchewki
  • pół niedużej cukinii
  • garść orzeszków ziemnych, solonych
  • 1 puszka mleka kokosowego
  • 2 łyżeczki przyprawy curry
  • jednocentymetrowy kawałek imbiru
  • sok z połowy cytryny
  • 10 owoców liczi
  • 2 ząbki czosnku
  • pół ostrej papryczki
  • sól
  • olej do smażenia
Cebule, marchewki i cukinię obieramy i kroimy w kształt, który nam najbardziej pasuje.
Rozgrzewamy olej, wrzucamy na niego orzeszki i cebulę, chwilę smażymy. Solimy. Dorzucamy pozostałe warzywa, smażymy ok 3 minuty, wlewamy mleko kokosowe i chwilę trzymamy na ogniu. Kiedy sos się nieco zredukuje i będzie już kremowy, a warzywa miękkie, przyprawiamy jedzonko startym imbirem, cytryną, curry i wyciśniętym czosnkiem. Na koniec dodajemy drobno posiekaną ostrą papryczkę i obrane, odpestkowane liczi.




piątek, 17 stycznia 2014

Tarta z liczi i granatem

Tak sobie z Adą podsyłamy czasem różne ciekawe linki. Właściwie to codziennie i właściwie zawsze tuż przed śniadaniem. Albo właściwie to podsyłanie sobie linków z przepisami i produktami spożywczymi powoduje, że decydujemy się (przynajmniej ja) zjeść w końcu śniadanie.
W każdym razie ostatnio Adela podesłała mi link do lydla, a tam strasznie tanie liczi! Z tej radości kupiłam prawie kilogram (i jeszcze pierdyliard innych rzeczy, na które rzuciłam się wygłodniała, jak na hamburgery z maca podczas podstawówkowych wycieczek do parku wodnego). Tym sposobem poznajcie pierwszy z przepisów na spożytkowanie liczi.

Spód:

  • 1 opakowanie ciastek zbożowych (wiadomo skąd)
  • 100 g gorzkiej czekolady
  • 2 łyżki masła
Środek (bardzo podobny do tego sernika, ale jednak):
  • 250 g mascarpone
  • 250 g twarogu zmielonego
  • 100 g białej czekolady
  • 1/3 szklanki cukru
Wierzch:
  • 15-20 owoców liczi
  • 1 granat
Wszystko jest bardzo proste, ale objaśnię:
Mascarpone i twaróg wykładamy na sitko i zostawiamy na noc do odcieknięcia.
Masło i gorzką czekoladę roztapiamy, dodajemy drobno pokruszone ciastka, mieszamy i wykładamy nimi formę.
Białą czekoladę również roztapiamy i dodajemy do odsączonych serów wraz z cukrem. Dobrze wymieszaną masę wykładamy na spód. Na wierzchu rozprowadzamy obrane i odpestkowane liczi oraz pestki granatu. Po robocie. Teraz wkładamy do lodówki na godzinę i cieszymy się, że nam się wszystko tak zgrabnie udało.





poniedziałek, 13 stycznia 2014

Placek wiśniowy agenta Coopera

Choć ten wypiek nosi wszelkie znamiona tarty, to w mojej rodzinie był on znany w czasach, w których nikomu przez myśl nie przeszłoby nazwanie zwykłego placka jakąś snobistyczną tartą :) Nawet nie wiedzieliśmy w latach '90, że jesteśmy tacy wytworni i jemy tartę z wiśniami. Wiedzieliśmy za to, że tym plackiem objadał się agent Cooper w Twin Peaksie (i był wówczas zwykłym agentem Cooperem, a nie Orsonem z Gotowych na wszystko), a przynajmniej tak nam się zdawało - bo nie sądzę, żeby Lynch podał przepis na ten placek i równie wątpliwe, żebyśmy znaleźli ten przepis w internetach.
W każdym razie - nie wiem, skąd się wziął u nas ten przepis, nie wiem, czy właśnie taki placek Lynch miał na myśli, wiem tylko, że kojarzy mi się z dzieciństwem, bo swego czasu był to najpopularniejszy wypiek u nas w rodzinie (pieczony głównie przez Elę :)). Jest to też placek przez niektórych zwany Kidney Pie, od kształtu foremki, w jakim upiekłam to niezawodne - i jak mi się wtedy zdawało - niemożliwe do wzgardzenia ciasto, na jedną z pierwszych schadzek z Kubą. I wiele późniejszych, dopóki Kuba nie przyznał się, że nie przepada za wiśniami.

Ja je uwielbiam.

  • 2 i 3/4 szklanki mąki
  • 200 g masła pokrojonego w kostkę
  • 2 płaskie łyżeczki proszku do pieczenia
  • 2 jajka
  • Ewentualnie - ekstrakt waniliowy
Z podanych składników wygniatamy ciasto, owijamy w folię i przekładamy na pół godziny do lodówki.
Po tym czasie odkrawamy 2/3 ciasta, rozwałkowujemy je i wykładamy nim formę do pieczenia, również z bokami. Piekarnik nagrzewamy do 180 stopni z termoobiegiem. Na ciasto wykładamy owoce, czyli
  • 500 g wiśni, wydrylowanych*
  • 2/3 szklanki cukru*
Wiśnie mieszamy z cukrem i przekładamy na nieupieczony spód. Pozostałe ciasto również wałkujemy i wycinamy  ok. 10 pasków, dwa najdłuższe powinny mieć długość średnicy formy do pieczenia. Przykrywamy nimi ciasto, tworząc kratkę. 
Ciasto wkładamy do piekarnika na 30-35 minut, aż paski na wierzchu zbrązowieją.
Po wyciągnięciu z piekarnika czekamy, aż nieco ostygnie i polewamy sosem czekoladowym, np takim:

  • 100 g gorzkiej czekolady
  • 1/4 szklanki cukru
  • 1/4 szklanki wody
  • 1/4 szklanki alkoholu
Połamaną czekoladę wkładamy do wody, dodajemy cukier i rozpuszczamy wszystko, trzymając na małym ogniu. Kiedy zrobi nam się jednolita polewa, dodajemy alkohol (likier, rum, co nam się podoba). Odstawiamy do ostygnięcia i zgęstnienia.

*Zamiast można dać wiśnie z kompotu, ale dobrze odsączone, nie słodzimy ich dodatkowo. Możemy również wykorzystać wiśnie z konfitury lub nalewki, ale wtedy radziłabym  je wymieszać pół na pół z mrożonymi/świeżymi, żeby nie było za słodkie.







niedziela, 12 stycznia 2014

Suflety z pora

Ostatnio jakieś krasnoludki podłożyły mi książkę o potrawach z warzyw. I, ku mojemu zaskoczeniu, było tam kilka pomysłów, których jeszcze nie znałam (nie wiem, dlaczego wydawało mi się, że po czterech latach gotowania dla wegetarianina znam warzywa na wskroś). Jednym z nich był suflet szpinakowy. Hej, pomyślicie, jak szpinakowy, skoro miało być o porach. Właśnie szpinakowy, ale zwyczajnie - w sklepie nie było szpinaku. Nie mówię już o świeżym, nie mam aż takich wysokich wymagań względem osiedlowych spożywczaków, nie było mrożonego. Musiałam więc zdecydować się na inne warzywo, które nie zniweczyłoby lekkości sufletu i dałoby wyrazisty smak. Voila. Piękne sufleciki, które pięknie mamią, że są lekkim posiłkiem :)

Na 5 suflecików:

  • 2 pory (tylko białe części)
  • 1 cebula
  • 2 łyżki masła
  • 100 g tłustego twarogu
  • 3 jajka, żółtka i białka osobno
  • 2 łyżki mąki
  • kulka mozzarelli
  • sól, pieprz
  • masło i bułka tarta do przygotowania kokilek
Kokilki smarujemy masłem i wysypujemy cienką warstwą bułki tartej.
Pory kroimy w jednocentymetrowe paski, cebulę w kostkę. Smażymy na maśle aż warzywa zmiękną. Odstawiamy do wystygnięcia. Twaróg mieszamy z żółtkiem, mąką i usmażonymi warzywami. Mozzarellę kroimy w bardzo drobną kosteczkę i dodajemy do twarogowej mieszaniny, dodajemy sól i pieprz według uznania. 
Nagrzewamy piekarnik do 190 stopni bez termoobiegu - suflety są kapryśnie i dmuchanie na ich delikatne struktury gorącym powietrzem mogłoby im się nie spodobać. Piszę o tym teraz, a nie na końcu, jak mam w zwyczaju, ponieważ kiedy już ubijemy białka i dodamy je do masy, trzeba będzie działać szybko i sprawnie.
Do białek dodajemy szczyptę soli i ubijamy na sztywno. Ubite białka delikatnie dodajemy do masy serowej, starając się wymieszać wszystko dokładnie, ale nie tracąc za dużo objętości białek. Masę przelewamy do przygotowanych kokilek do 3/4 wysokości. Pieczemy 25-30 minut lub do momentu, aż z wierzchu zrobią się brązowe.
Podajemy z czym nam się żywnie podoba, ja zrobiłam marchewki podsmażane na maśle (zapomniałam napisać, że owszem, por w sklepie był, ale tylko jako składnik włoszczyzny - a że marnacji nie lubię, to marchewki z wyżej wymienionej również poszły pod nóż).
  • 3 duże marchewki
  • 2-3 łyżki masła
  • bułka tarta
  • sól, pieprz
  • dowolne przyprawy (dałam kminek)
Marchewki obieramy, kroimy w poprzek na pół, a następnie te połówki tniemy wzdłuż na 4 części. Gotujemy w osolonej wodzie przez 10-15 minut - do miękkości. Roztapiamy masło i smażymy na nim ugotowane, odcedzone marchewki przez 5 minut, mieszając je, żeby z każdej strony były pokryte masełkiem. Zdejmujemy warzywa z patelni, a na pozostałym na niej tłuszczu przysmażamy chwilę bułkę tartą, którą następnie polewamy marchewki. Przyprawiamy tym, co tam sobie wybraliśmy.


piątek, 10 stycznia 2014

Krówkowe babeczki (z niespodzianką)

Z tematu węgierskich słodyczy przechodzimy gładko do polskich.
Zanim zaczniecie się zastanawiać, co mi odbiło i jak to gładko, bo co niby ma somlói galuska do krówkowych babeczek, spieszę z wyjaśnieniem: krówki to (przynajmniej z mojego doświadczenia) najpopularniejsze polskie słodycze na Węgrzech.
Chciałam kiedyś zrewanżować się jednej Węgierce za przywiezienie mi zapasu túró rudi (o tym cudzie przy innej okazji) i dać jej jakieś polskie dobra narodowe, padło na kukułki i krówki. Dając jej paczuszkę byłam pewna, że jestem taka oryginalna i w ogóle, co to nie ja, a Węgierka cała rozpromieniona rzekła korovkák! moje ulubione! - albo tak mi się zdawało, nie wiem, miała już usta pełne cukierków.
To chyba też moje ulubione cukierki. Genialne w swojej prostocie i zawsze zaspokajające nawet najsilniejszy głód cukrowy.
A w tych babeczkach, no cóż, nie ma czego nie lubić - są szybkie i zaskakujące, patrzcie:

Na 20 sztuk:

  • 3 szklanki mąki
  • 1 szklanka cukru
  • 1 łyżeczka proszku do pieczenia
  • 1 łyżeczka sody
  • 2 duże jajka
  • 1 - 1,5 szklanki mleka
  • 1/3 szklanki oleju
  • 1 łyżeczka ekstraktu waniliowego
  • 250 g (jedna paczka) krówek

Składniki suche mieszamy w jednym naczyniu, mokre w drugim, łączymy zawartość obu.
Formę do muffinek wykładamy papilotkami, napełniamy je ciastem do 2/3 wysokości i teraz cała magia w jednym kroku: wciskamy do ciasta po jednej krówce. Nieważne pionowo czy poziomo. Mogą nawet nieco wystawać.
Pieczemy w piekarniku nagrzanym do 180 stopni (termoobieg) przez ok 15 minut. Po ostudzeniu przykrywamy kremem:

  • 250 g mascarpone
  • 250 g krówek
Krówki rozpuszczamy w garnku na małym ogniu. Kiedy zrobią się płynne, zdejmujemy z ognia i chwilę przestudzamy (nie za długo, bo zaczną z powrotem tężeć, a takiej krówkowej bryły, choć byłaby dziecięcym marzeniem, na babeczkach nie rozprowadzimy), dodajemy do nich mascarpone i dokładnie mieszamy. Zostawiamy do wystudzenia, potem wkładamy na 2h do lodówki. Możemy umieścić masę na babeczkach za pomocą rękawa cukierniczego z wybraną końcówką albo użyć łyżki, jak normalni ludzie.


niedziela, 5 stycznia 2014

Somlói galuska

Nie wiem, dlaczego dopiero teraz, po wielu latach od pierwszej wizyty w Budapeszcie, wpadłam na pomysł zrobienia somlói galuska (informacja dla nie-ignorantów: czytamy szomlooi goluszko, bo – niespodzianka – w węgierskim s czytamy jak polskie sz i na odwrót. Czyli co? Czyli jak widzimy sz w węgierskim wyrazie, to czytamy s. I żeby mi teraz nikt nie wyskakiwał z żadnymi László i Sándorami czytanymi inaczej, niż zarządziłam, bo to się źle skończy). Wracając do sedna – somlói galuska to ulubiony deser Węgrów i obowiązkowy punkt programu, jeśli się na Węgry jedzie. A mnie ostatnio tęsknota za Węgrami dopada średnio raz w tygodniu, więc coś z tym trzeba było zrobić.
Nie przerażajcie się ilością składników i długością opisu, w gruncie rzeczy robi się je dość szybko.

Na biszkopty:
  • 9 jaj
  • 240 g mąki
  • 180 g cukru
  • 30 g kakao
  • 30 g zmielonych orzechów włoskich

Oddzielamy żółtka od białek, te drugie ubijamy na sztywno, pod koniec dodając cukier. Do piany dodajemy żółtka, jedno po drugim, ciągle mieszając.
Wymieszane jajka dzielimy na 3 równe części, każdą z nich przekładając do osobnej miski. Do pierwszej miski stopniowo dodajemy 100 g mąki, delikatnie mieszamy i wylewamy na wyłożoną papierem blachę – powstanie nam cienki prostokąt.
Do drugiej miski z jajkami dodajemy 70 g mąki i 30 g kakao. Dalej postępujemy tak samo jak z pierwszym biszkoptem.
Do trzeciej miski z jajkami dodajemy 70 g mąki i 30 g zmielonych orzechów. Reszta jak wyżej.
Jeśli mamy duży piekarnik, to możemy włożyć wszystkie 3 blachy na raz (ale uprzednio nagrzewamy go do 180 stopni z termoobiegiem), pamiętając, żeby zostawić między jedną a drugą blachą trochę przestrzeni. Jeśli nie mamy dużego piekarnika, możemy włożyć 2 lub 1 blachę i piec placki do czasu, aż się zetną i zbrązowieją (po kakaowym tego nie zobaczymy, więc czuwamy tylko nad jego ścięciem). Wychodzi po ok 10-15 minut na placek. Jeśli nie mamy piekarnika wcale, to kupujemy gotowe biszkopty (orzechowego raczej nie sprzedają, ale wtedy można zwykły biszkopt naponczować np. taką wódką) i cieszymy się zaoszczędzonym czasem.
Po upieczeniu pozostawiamy je do wystygnięcia.

Żeby zrobić syrop, którym placki naponczujemy, potrzeba:
  • 250 ml wody
  • 100 g cukru
  • 1/3 szklanki rumu / innego alkoholu (ja miałam likier kawowy)

Cukier rozpuszczamy w wodzie na małym ogniu. Przestudzamy i dodajemy alkohol.

Krem waniliowy:
  • 4 żółtka
  • 750 ml mleka
  • 200 g cukru
  • 2 czubate łyżki mąki
  • 2 łyżki ekstraktu waniliowego lub cukru waniliowego lub 1 laska wanilii, przekrojona wzdłuż


Żółtka ucieramy z cukrem. Kiedy uzyskamy jasną masę, dodajemy doń mąkę i mieszamy do gładkości. Mleko zagotowujemy z laską wanilii lub cukrem (jeśli używamy ekstraktu, dodajemy go na samym końcu). Gorące mleko przelewamy ostrożnie, łyżka po łyżce, do masy jajecznej. Energicznie mieszamy po dodaniu każdej porcji mleka. Kiedy wlejemy już całe mleko, stawiamy nasz przyszły krem na małym ogniu i zagotowujemy, nieustannie mieszając. Trzymamy na małym ogniu jeszcze przez 5 minut, aż zgęstnieje. Zostawiamy do ostygnięcia.
Dodatkowo będą nam potrzebne:
  • 80 g orzechów włoskich, posiekanych
  • 80 g rodzynek, namoczonych w syropie, który przygotowaliśmy
  • 40 g kakao do posypania
  • 300 ml kremówki
  • Sos czekoladowy

A teraz składamy wszystko do kupy.
Na dnie naczynia o wymiarach zbliżonych do naszych biszkoptów kładziemy kakaowy placek. Skrapiamy go obficie syropem, posypujemy 1/3 posiekanych orzechów i rodzynek, polewamy 1/3 masy waniliowej. Kładziemy biszkopt zwykły i powtarzamy powyższe czynności. Na koniec kładziemy orzechowy biszkopt i znowu jedziemy z tym samym. Odstawiamy na noc do lodówki.
Przed podaniem posypujemy kakao (kakałem), przytulamy do kołderki z ubitej śmietanki (na bardzo sztywno ubija moja siostra, Magdalena, polecam) i zwieńczamy sosem czekoladowym:
  • 150 g gorzkiej czekolady
  • Pół szklanki cukru
  • Pół szklanki wody
  • Pół szklanki alkoholu (u mnie – znowu – likier kawowy)

Wodę zagotowujemy. Czekoladę roztapiamy w wodzie, dodajemy cukier i alkohol, mieszamy tak długo, aż powstanie nam sos o jednolitej konsystencji. Zostawiamy do ostygnięcia i takimż to ostudzonym sosem polewamy nasz wybitny deser.




Nowy kuchenny pomocnik od Gwiazdora :)







drukuj