niedziela, 26 stycznia 2014

Chruściki

I nie podam w nawiasie alternatywnej nazwy, bo jak wszyscy dobrze wiedzą, jedynym słusznym mianem jest to wielkopolskie. Proszę sobie to wbić do głów. Te ciastka wyglądają jak chrust i jak chrust są kruche, a nazwę "faworki" to chyba przemyciła do obiegu piekarnia o podobnie brzmiącej nazwie.
Macie jeszcze dużo czasu, żeby je usmażyć, bo karnawał potrwa jeszcze ponad miesiąc. Moim zdaniem mniej z nimi roboty, niż z pączkami, choć, niestety, woń tłuszczu rozchodzi się po domu jednakowo.
Tak czy inaczej - wałki w dłoń i do dzieła.

Na bardzo dużą ilość chrustu (nieco więcej niż na ostatnim zdjęciu):

  • 0,5 kg mąki
  • 6 żółtek
  • 3 łyżki wody
  • 1,5 łyżki ekstraktu z wanilii (lub wódki)
  • 0,5 łyżeczki proszku do pieczenia (opcjonalnie)
  • szczypta soli
  • 5 łyżek kwaśnej śmietany 18%
Mąkę przesiewamy, dodajemy resztę składników i zagniatamy jednolite ciasto. Będzie na początku wydawało się nam za suche, ale cierpliwości, po paru minutach żwawego wygniatania pięknie się uformuje w kulę.
Owijamy ją w folię i dajemy odpocząć przez pół godziny.
Po tym czasie zaczyna się trudniejsza część - ubijanie ciasta wałkiem, które ma sprawić, że podczas smażenia chrust napełni się pęcherzykami powietrza. Cytując nieśmiertelne internetowe łańcuszki "nie pytaj jak, ale to naprawdę działa!"
Zatem bierzemy ciasto, odwijamy z folii i energicznie tłuczemy je wałkiem. To jest bardzo, bardzo relaksujące zajęcie, jeśli się miało ciężki tydzień w pracy, serio. Udowodniono naukowo, że im cięższy tydzień, tym uderzanie ciasta jest bardziej efektywne.
Jak już zejdzie z nas cały stres (po około pół godzinie, może nawet szybciej), ponownie owijamy ciasto w folię i wkładamy do lodówki na pół godziny.
Po tym czasie dzielimy ciasto na 2 części (chyba że mamy wielki blat i lubimy wałkować duże place), wołamy silnego mężczyznę i pozwalamy mu rozwałkować ciasto na bardzo cienkie arkusze (1-2mm). Jeśli mężczyzna jest za silny (jak mój Tata), to może stać się to: 


Ale i z tym da się żyć i pracować.
Po wywałkowaniu, tniemy ciasto na ok. 2cm paski, o długości jaka nam pasuje, ale myślę, że 15 cm to najlepszy pomysł. Pośrodku każdego paska robimy nacięcie wzdłuż, żeby zrobiła się nam taka szczelina. W żadnym wypadku nie przecinamy wzdłuż do końca! Chodzi o to, żeby wziąć jedną końcówkę ciasta i przełożyć ją przez tę szczelinę, taki wywijasek. 
Postępujemy tak z każdym paseczkiem.
Smażymy na głębokim tłuszczu (ponoć planta najlepsza, bo nie śmierdzi. Nie sprawdzałam, smażyłam na oleju, niestety nie da się uniknąć efektu smażalni ryb w Mielnie), dobrze rozgrzanym. Ma być tak rozgrzany, że kiedy wrzucimy kawałeczek chleba, natychmiast pojawią się wokół niego bąble i będzie wyraźnie widać, że się smaży na złoto. No, to chrust smażymy na złoto z obu stron. Po wyłowieniu ciastek, kładziemy je na papierowym ręczniku do odcieknięcia. Przed podaniem posypujemy cukrem pudrem.



1 komentarz:

  1. babcia wczoraj mówiła mi, że takie rzeczy smaży się na smalcu. Bo smalec się scala, tworzy takie fajne coś - a nie, że po prostu jest tłusto. :D Choć przekonam się o tym bo niebawem mam zamiar zrobić swoje (jej) chrusciki. Przepis jest nieco inny niż twój więc będize ciekawie :D

    OdpowiedzUsuń

drukuj