Macie jeszcze dużo czasu, żeby je usmażyć, bo karnawał potrwa jeszcze ponad miesiąc. Moim zdaniem mniej z nimi roboty, niż z pączkami, choć, niestety, woń tłuszczu rozchodzi się po domu jednakowo.
Tak czy inaczej - wałki w dłoń i do dzieła.
Na bardzo dużą ilość chrustu (nieco więcej niż na ostatnim zdjęciu):
- 0,5 kg mąki
- 6 żółtek
- 3 łyżki wody
- 1,5 łyżki ekstraktu z wanilii (lub wódki)
- 0,5 łyżeczki proszku do pieczenia (opcjonalnie)
- szczypta soli
- 5 łyżek kwaśnej śmietany 18%
Mąkę przesiewamy, dodajemy resztę składników i zagniatamy jednolite ciasto. Będzie na początku wydawało się nam za suche, ale cierpliwości, po paru minutach żwawego wygniatania pięknie się uformuje w kulę.
Owijamy ją w folię i dajemy odpocząć przez pół godziny.
Po tym czasie zaczyna się trudniejsza część - ubijanie ciasta wałkiem, które ma sprawić, że podczas smażenia chrust napełni się pęcherzykami powietrza. Cytując nieśmiertelne internetowe łańcuszki "nie pytaj jak, ale to naprawdę działa!"
Zatem bierzemy ciasto, odwijamy z folii i energicznie tłuczemy je wałkiem. To jest bardzo, bardzo relaksujące zajęcie, jeśli się miało ciężki tydzień w pracy, serio. Udowodniono naukowo, że im cięższy tydzień, tym uderzanie ciasta jest bardziej efektywne.
Jak już zejdzie z nas cały stres (po około pół godzinie, może nawet szybciej), ponownie owijamy ciasto w folię i wkładamy do lodówki na pół godziny.
Po tym czasie dzielimy ciasto na 2 części (chyba że mamy wielki blat i lubimy wałkować duże place), wołamy silnego mężczyznę i pozwalamy mu rozwałkować ciasto na bardzo cienkie arkusze (1-2mm). Jeśli mężczyzna jest za silny (jak mój Tata), to może stać się to:
Ale i z tym da się żyć i pracować.
Po wywałkowaniu, tniemy ciasto na ok. 2cm paski, o długości jaka nam pasuje, ale myślę, że 15 cm to najlepszy pomysł. Pośrodku każdego paska robimy nacięcie wzdłuż, żeby zrobiła się nam taka szczelina. W żadnym wypadku nie przecinamy wzdłuż do końca! Chodzi o to, żeby wziąć jedną końcówkę ciasta i przełożyć ją przez tę szczelinę, taki wywijasek.
Postępujemy tak z każdym paseczkiem.
Smażymy na głębokim tłuszczu (ponoć planta najlepsza, bo nie śmierdzi. Nie sprawdzałam, smażyłam na oleju, niestety nie da się uniknąć efektu smażalni ryb w Mielnie), dobrze rozgrzanym. Ma być tak rozgrzany, że kiedy wrzucimy kawałeczek chleba, natychmiast pojawią się wokół niego bąble i będzie wyraźnie widać, że się smaży na złoto. No, to chrust smażymy na złoto z obu stron. Po wyłowieniu ciastek, kładziemy je na papierowym ręczniku do odcieknięcia. Przed podaniem posypujemy cukrem pudrem.
babcia wczoraj mówiła mi, że takie rzeczy smaży się na smalcu. Bo smalec się scala, tworzy takie fajne coś - a nie, że po prostu jest tłusto. :D Choć przekonam się o tym bo niebawem mam zamiar zrobić swoje (jej) chrusciki. Przepis jest nieco inny niż twój więc będize ciekawie :D
OdpowiedzUsuń