poniedziałek, 17 listopada 2014

Sernik waniliowy z solonym karmelem

Mieszkam w lesie już 4 miesiąc.
Czwarty miesiąc testuję stary piekarnik, taki bez bajerów, bez termoobiegu, bez kombinacji że góra z rusztem albo dół z bokiem; właściwie testujemy się nawzajem, on - moją cierpliwość (ile razy w ciągu pieczenia jednego placka będzie mi się chciało wciskać wywalone korki), ja - jego wytrzymałość.
Przy pieczeniu pierwszego ciasta byłam załamana, kiedy po półtorej godziny wyciągnęłam niemal luźną masę. Wtedy z przykrością skonstatowałam, że nie ma co ryzykować z bezą czy sernikiem, bo za dużo energii (własnej i elektrycznej) i pieniędzy (z powodu energii również) musiałoby się zmarnować. Ale w ten weekend nie mogłam już dłużej udawać, że nie ssie mnie sernikowy głód.
Dobrze czasem pójść za głodem :) wyszedł mi najrówniejszy i najdelikatniejszy sernik (z tych pieczonych) w życiu. 
Uf, chyba jednak będziemy żyć w zgodzie.

Na formę o średnicy 20 cm:
  • 1 opakowanie (210 g) ciastek owsianych z bdr
  • 500 g tłustego twarogu (trzeba go będzie zmielić. Nie martwcie się, jeśli nie macie maszynki do mięsa, ja też nie - użyłam blendera)
  • 500 g mascarpone
  • 200 ml kremówki
  • 4 jajka
  • 1 i 1/3 szklanki cukru pudru
  • 1 łyżka ekstraktu waniliowego lub ziarna z 1 laski wanilii
Karmel:
  • 1/2 szklanki cukru
  • 1 łyżka wody
  • 1 łyżka masła
  • 120 ml kremówki
  • szczypta soli
Ciastka kruszymy na piasek - można to zrobić blenderem albo wałkiem. Rzeczonym piaskiem zasypujemy dno tortownicy, uprzednio wyłożone papierem do pieczenia. Wyrównujemy i zostawiamy na potem.
Składniki na masę powinny być w temperaturze pokojowej.
Twaróg, jak już wspomniałam, mielimy lub blendujemy tyle razy, żeby nie było w nim żadnych grudek. łączymy go ze śmietanką i mascarpone, dodajemy całe jajka, przesiany cukier i ekstrakt / ziarna wanilii. Mieszamy delikatnie, żeby powstała gładka masa, ale nie chcemy też niepotrzebnie jej napowietrzać, żeby potem sernik nie rósł i w konsekwencji - nie opadał.
Gotową masę serową przelewamy na dno z ciasteczek i wstawiamy na środkową półkę piekarnika nagrzanego do 150 stopni (bez termoobiegu). Pieczemy tak przez godzinę (sprawdzajmy co jakiś czas, czy się nie za bardzo przypieka - jeśli tak, na najwyższą półkę piekarnika wsuwamy taką dużą, płaską blachę, która jest w zestawie każdego piekarnika), potem zmniejszamy temperaturę do 120 stopni i pieczemy kolejną godzinę lub do czasu, kiedy sernik będzie wyraźnie ścięty (potrząsając foremką łatwo to sprawdzić - będzie się tylko trochę trząsł, ale nie będzie się rozlewał na boki). Zostawiamy go do wystygnięcia w uchylonym piekarniku. Kiedy będzie zimny, przekładamy go do lodówki na całą noc.
Przed podaniem polewamy karmelem:
Cukier wsypujemy do rondelka, dodajemy łyżkę wody i mieszamy. Stawiamy na małym ogniu i - już nie mieszając - czekamy, aż zbrązowieje. Kiedy to nastąpi, dodajemy masło i śmietankę (ostrożnie, będzie pryskać) i dosypujemy soli. Po 2-3 minutach całość powinna ładnie zgęstnieć, wtedy zdejmujemy z ognia i czekamy, aż trochę przestygnie. polewamy na wierzchu sernika.


 Przed polaniem karmelem. Musiałam się pochwalić, bo tak gładka powierzchnia sernika jeszcze mi nigdy nie wyszła ;)







niedziela, 16 listopada 2014

Seitan i pieczone pyry

Po raz drugi w historii bloga użyczam kawałka internetu Kubie.
Nie mogę tego robić za często, bo jego ostatni wpis cieszył się większym wzięciem, niż inne moje razem wzięte, a konkurencji nie trawię;)
***
Osób, które nie lubią mięsa jest naprawdę mało. Dlatego zaskakuje mnie, że kiedy mówię rozmówcy „nie jem mięsa” bardzo często z jego strony obok pytania „ale ze względów etycznych...?” pada jeszcze jedno: „...czy dlatego, że nie lubisz?”. Ludzie, mięso jest pyszne! Jasne, spotkałem się i z takimi jednostkami, które mówią „fujka” na jego widok lub zapach. Ale trudno mi tego nie odbierać jako – w niektórych przypadkach – pewnej egzaltacji.
Czasem jest tak, że nabiera się szczególnej ochoty właśnie na taką „guilty pleasure”, którą w moim przypadku jest mięso. Zazwyczaj wtedy, gdy jest się na przymusowej diecie, a youtube jakimś dziwnym trafem staje się nagle mięsnym foodtubem bez dna. Ale ale. Nie będę kasował swojego bezmięsnego licznika dla jakiejś zachcianki! Dlatego też nastała wyższa konieczność użycia chińskiej magii.
VINGARDIUM PRECIOZA!
Sejtana robi się z glutenu. W niektórych ogarniętych miejscach można dostać mączkę do ich robienia, niektóre firmy oferują nawet gotowe, najczęściej w jakiejś zalewie. Ale po obejrzeniu tego nabiera się ochoty na wyrób własny. Dla leniuszków i ludzi bez internetu (a na pewno jacyś się tu znajdą, hehehe) powiem, że należy po prostu połączyć 1 kg mąki z półtorej/dwiema szklankami wody i po ulepieniu ładnej kulki zanurzyć ją zupełnie w misce z wodą na około 30 min. Potem należy zacząć międlić łapami w tej śliskiej i trochę obrzydliwie przyjemnej w dotyku masie, aż zacznie wytrącać się skrobia, której się pozbywamy zmieniając co kilka minut wodę. Robi się to tak długo, aż woda przestanie być zupełnie biała. Ciasto mocno nam się zredukuje, ale no worries dudes and lasses. Gdy pozostanie nam już taka lekko kremowo-brązowa, gumowata masa, oznacza to, że pora już na wykończenie tego niegrzecznego chłopca (ang. BAD BWOY). Robi się to poprzez ugotowanie go w posolonym wywarze. W moim przypadku składał się on z kilku ząbków czosnku, dwóch posiekanych marchewek, lekko rozdrobnionej cebuli i przypraw w postaci stir-fry seasoning (nie pamiętam co tam było), papryki w proszku. I tyle. Gotuj to na spokojnym ogniu przez 20-30 min. Wtedy zrozumiesz, że strach przed tym, że „z takiej małej ilości glutenu nie zrobi się obiadu” w całości zniknie. Mój szatan wypełnił 3/4 garnka! Polecam wyciągnąć go potem z kąpieli i pozwolić trochę się ostudzić, wtedy trochę stężeje i nadawać się będzie do pokrojenia w plastry. Spaślaki grubości ok. 1 cm obtoczyłem w tartej bułce i wrzuciłem na rozgrzaną patelnię. W międzyczasie zrobiłem też pieczone pyry, jednak zastosowałem pewien myk w postaci nie PODGOTOWANIA ICH, ale UGOTOWANIA, do stanu zdecydowanej MIĘKKOŚCI. Te posiekane dzieci z nieprawego łoża (ang. BASTERDZ) wrzuciłem na wysoko zawieszoną w piekarniku blachę, dałem im trochę oliwy, oregana, bazylii i papa ryki. Niech się pieką w 200 stopniach, za karę, że musiałem je obierać. W ten sposób szybko się upiekły, a w środku były nawet miękkie, tak że POLECAM. Hola, hola! Nie pucuj się tu na giciora, bo przyjdzie twoja siora i spyta „a co z wywarem?”. I teraz mój autorski pomysł. SOS. Warzywa zblendowałem, dałem im 2-3 kopiaste łyżeczki przecieru pomidorowego, sporo curry i trochę kuminu. I wyszło git. Serio, polecam. Zwłaszcza, że same sejtany dość mocno nasiąkły oliwą i brakowało im smaku, ale SOS to nadrobił. Sałateczka z koperkiem (przyznam, kupna i na 90% niewegańska, bo czasem dają do nich jakiegoś zabielacza). Grało i buczało.
I tyle, ziomeczki. VEGAN GOODNESS. A najadłem się na sto dwa.
P.S. Nie poleca się jeść tego za dużo i zbyt często, bo można się nabawić kłopotów z jelitami. Nasz organizm nie jest dostosowany do trawienia takich ilości glutenów naraz. Nie wspominam o chorych na celiakię i nietolerujących gluten. Miejcie się na baczności, bidoki.
P.S. 2 Dzięki za inspirację Jerryemu i Kropie. Pozdro, mordy. Ostatnie wspólne gotowanie to był
SZOK! Tzn. oni gotowali, ja jadłem i od czasu do czasu przerzuciłem jakiegoś patana na drugi
boczek. Elo.

SKŁADNIKI kulfona i weroniki:


  • 1 kg mąki pszennej
  • sól i pieprz (DO SMAKU)
  • 2 marchewki
  • Giorgio Cebuloni
  • czosnek (najlepiej ten dodawany do GW)
  • papa ryka w proszku
  • curry
  • pyry (prawie do rymu z curry)
  • oliwa
  • oregano i bazylia 
  • bułka tarta
  • trochę farta.
zdjęcie telefonem, sorry - Kuba mnie zaskoczył obiadem ;)

wtorek, 11 listopada 2014

Krem burakowy

Czasem, zupełnie niespodziewanie, nachodzą mnie kulinarne wspomnienia z głębokiego dzieciństwa.
Z burakami właśnie tak mam, że przypomina mi się czas, jak jeszcze mieszkaliśmy w lesie, sarny regularnie częstowały się naszymi uprawami z grządki, najbardziej lubując się w botwince, i wśród tych obrazów jest jeszcze jeden, mówiący, że buraki to moje ulubione warzywa.
Od tego czasu prawie każde warzywo stało się moim ulubionym, ale rzeczywiście do buraków wyjątkowy sentyment pozostał.
Zatem tak jak sarny 20 lat temu, poczęstujcie się teraz tym jakże prostym buraczanym daniem, nad którym przymykam oczy z zadowolenia.

Na 2 porcje:


  • 4 buraki
  • 1,5 szklanki wody
  • sól, cukier
  • 1 ząbek czosnku
  • 2 łyżki kwaśnej śmietany
  • 4 skibki chleba
  • 1 łyżka masła
  • kozi ser
Buraki obieramy (najlepiej w gumowych rękawiczkach), płuczemy, kroimy na ćwiartki i wkładamy do garnka. Zalewamy wodą i gotujemy pod przykryciem do miękkości. Miksujemy blenderem na krem, po czym wciskamy czosnek oraz solimy i cukrzymy do smaku. Na koniec zabielamy śmietaną.
Podajemy z grzankami z kozim serem: Na patelni rozpuszczamy masło i podsmażamy chleb z obu stron, aż się ładnie zrumieni, smarujemy kozim twarożkiem i zjadamy, póki ciepłe.



niedziela, 9 listopada 2014

Jesienna (chyba) zupa

No właśnie, czy to jeszcze zupa, czy już potrawka? To takie danie, do którego wrzuca się wszystko, co jest w lodówce, a że jesienią moja lodówka obfita jest w same dobre warzywa, zupa (potrawka) też w nie obfituje.
Piona, listopadzie, przynosisz dobre jedzenie.

Na 2 porcje:
  • 1 cebula
  • 1 czerwona papryka
  • 1 marchewka
  • 1/2 małego bakłażana
  • 1 szklanka pokrojonej w kostkę dyni
  • 1/3 szklanki czerwonej soczewicy
  • 1/2 szklanki przecieru pomidorowego (nie koncentratu - przecier jest rzadki)
  • 2/3 szklanki wody
  • 1 ząbek czosnku
  • 1,5 cm kawałek świeżego imbiru
  • 1/2 papryczki chili
  • 1/3 łyżeczki kuminu
  • garść orzeszków ziemnych
  • sól, olej
Cebulę kroimy w kostkę, podsmażamy na niewielkiej ilości oleju do zeszklenia. Następnie dodajemy wypłukaną dwukrotnie soczewicę, pokrojoną w kostkę paprykę, takoż pokrojonego bakłażana i dynię, marchewkę w plasterkach, zalewamy wszystko wodą, solimy i dusimy pod przykryciem przez jakieś 7 minut. W tym czasie woda zostanie mocno wchłonięta przez warzywa, głównie soczewicę, więc jeśli zauważymy, że coś z garnka zaczyna się dymić, dolewamy czem prędzej przecieru, słoiczek po nim możemy jeszcze dodatkowo przepłukać niewielką ilością wody i też dolać to do garnka. Kiedy warzywa zmiękną, doprawiamy je startym imbirem, pokrojoną w krążki chili, kuminem i czosnkiem. Sprawdzamy, czy słoność nam odpowiada, jeśli nie (bo za mało), to dosypujemy. Jeśli nie, bo za dużo, to dolewamy nieco więcej wody lub przecieru. Po przelaniu/przełożeniu do misek posypujemy posiekanymi orzeszkami.





niedziela, 2 listopada 2014

Ciasto dyniowe z polewą kawową

Dawno mnie tu nie było, wiem. Przepraszam, ale krótkie dni i mgły nie motywują mnie do niczego.
Stwierdziłam jednak, że takie podnoszące na duchu ciasto musi się tu szybko znaleźć, na wypadek, gdyby był ktoś jeszcze tak jak ja uczulony na szarugę i zimno.
No to dyktuję, a potem wracam pod koc.

Na blachę o wymiarach 25x20cm:
  • 1 szklanka puree z dyni (upieczoną lub ugotowaną w niewielkiej ilości wody i odcedzoną dynię należy porządnie zblendować i w ten magiczny sposób otrzymujemy puree z dyni)
  • Sok i skórka starta z 1 pomarańczy
  • 1 cm imbiru, startego
  • 3 jajka (białka i żółtka osobno)
  • 180 g roztopionego masła
  • 1 szklanka cukru
  • 2 szklanki mąki
  • 1 łyżeczka proszku do pieczenia
Na polewę:
  • 60 ml espresso (naprawdę tak to się pisze i wymawia)
  • 180 g białej czekolady
Piekarnik nagrzewamy do 180 stopni (bez termoobiegu)
Puree łączymy z sokiem i skórką pomarańczową, imbirem, połową cukru, masłem i żółtkami. Dobrze mieszamy.
Białka ubijamy na sztywno, na sam koniec dodajemy resztę cukru i ubijamy do czasu, aż cukier się rozpuści. Do piany przesiewamy stopniowo mąkę z proszkiem - nie wrzucajmy wszystkiego na raz, o ile nie chcemy uzyskać kluchy. Kiedy przesiejemy pół szklanki, delikatnie mieszamy łyżką, żeby połączyć białka z mąką, następnie kolejne pół szklanki mąki - i w tym momencie zacznie robić się gęsto, więc dodajemy ok. pół szklanki dyniowej mikstury, żeby można było dalej bez problemu mieszać. Dodajemy resztę mąki i delikatnie łączymy mieszankę białkową z mieszanką dyniową.
Przelewamy ciasto do wysmarowanej masłem foremki, pieczemy przez ok. 40 minut (do suchego patyczka).
Ostudzone ciasto polewamy polewą:

Espresso przelewamy do rondelka, wrzucamy połamaną czekoladę i całość podgrzewamy, aż czekolada się rozpuści. Gotujemy ok. 5-10 minut ciągle mieszając, żeby nieco wody odparowało i całość ładnie zgęstniała. Przestudzonym, ale płynnym sosem polewamy ciasto.








drukuj