piątek, 27 grudnia 2013

Węgierski orzechowiec

Zanim poszłam na hungarystykę (a był to krok wielce odpowiedzialny i przemyślany, jak każdy wybór dokonany w wieku 18 lat), słyszałam pytania co ty będziesz po tym robić i złote (naprawdę) sentencje w stylu to ci się do niczego nie przyda. Czy mi się przyda, czy nie, to się jeszcze okaże; i choć raczej wątpliwe, żeby kiedyś z opresji miała mnie wybawić (nie)znajomość paradygmatów Bańczerowskiego lub żebym zdołała zarobić na chleb, wskazując na ukryte orzeczenie w węgierskim zdaniu, to jedną z cenniejszych rzeczy, jakie nabyłam podczas studiów, były oryginalne węgierskie przepisy na kilka dobrych rzeczy, np. pogacze. I ten orzechowiec, który od pierwszego roku studiów co roku piekę na Boże Narodzenie, chociaż polecam go upiec tak po prostu - nadzienie jest rewelacyjne. Jedyne, co zmieniłam, to receptura samego ciasta - to jest szybsze i prostsze, a jednocześnie nie pęka i z rolady nie wyjdzie nam płaski placuch.

Ciasto drożdżowe z wody (przepis mamy Kuby):
  • 250 g mąki
  • 100 g masła
  • 1 jajko
  • 3 łyżki mleka
  • 25 g drożdży
  • 3 łyżki cukru
drożdże rozprowadzamy w 1 łyżce ciepłego mleka, dodajemy 1 łyżkę cukru i 1 łyżkę mąki. Mieszamy i odstawiamy do wyrośnięcia.
Pozostałą mąkę mieszamy z jajkiem, resztą mleka i pokrojonym w kostkę masłem. Dodajemy wyrośnięte drożdże, zagniatamy kulę i - teraz uwaga, będzie niezła akcja - wrzucamy tę kulę do michy lub garnka z zimną wodą. Tak, ciasto ma pływać w wodzie. A właściwie to opaść na dno. Po pewnym czasie wypłynie i z wody będzie wystawał jego koniuszek - to znak, że trzeba je wyciągnąć i na podsypanej mąką stolnicy ugnieść, dodając pozostały cukier. Wałkujemy prostokąt o grubości ok. 3-5 mm i smarujemy masą, którą możemy przygotować albo wcześniej, albo w czasie, kiedy ciasto leży w wodzie.

Nadzienie:
  • 200 g orzechów włoskich
  • 50 g rodzynek
  • 50 g skórki pomarańczowej kandyzowanej (jeśli dajemy świeżą skórkę, to otartą z 1 pomarańczy, nie więcej)
  • 0,5 słoika dżemu morelowego
  • 2/3 szklanki cukru
  • 50 g masła
  • 2-3 łyżki mleka
Orzechy mielimy na pastę (najlepiej w maszynce do mięsa, z sitkiem o bardzo małych oczkach). Do zmielonych dodajemy pozostałe składniki i stawiamy na małym ogniu. Mieszamy do czasu, aż masło i cukier się rozpuszczą i całość stworzy jednolitą (nie do końca, rodzynki nie dadzą się ujednolicić) masę. Odstawiamy do ostygnięcia.

Kiedy już rozłożymy masę na prostokącie ciasta, zwijamy je w roladę (ma być dłuższa niż szersza), starając się zrobić to tak, aby złączenie było na spodzie. Najwygodniej jest to zrobić na kawałku papieru do pieczenia, bo potem możemy już razem z tym papierem przenieść roladę na blachę. Owijamy roladę dwiema warstwami papieru (byle nie toaletowego), pozostawiając jej minimalny zapas luzu, powiedzmy - pół centymetra. Końce papieru skręcamy tak, żeby całość wyglądała jak cukierek. Wstawiamy do piekarnika nagrzanego do 220 stopni (bez termoobiegu), pieczemy 20 minut, po tym czasie zmniejszamy temperaturę do 200 stopni i dajemy jeszcze 10 minut. Po ostudzeniu polewamy lukrem i posypujemy posiekanymi orzechami lub skórką pomarańczową.




poniedziałek, 23 grudnia 2013

Czekoladowe pierniki

Jeśli ktoś jeszcze nie zdążył upiec pierników, to te są last minute. Nie będę ściemniać, że szybko się je przygotowuje, ale za to naprawdę bardzo szybko po upieczeniu robią się miękkie.
To są moje ulubione pierniki, właściwie jedyne, jakie jem z niekłamaną przyjemnością. A ile radości miałam przy ozdabianiu ich! Więc już wiecie, komu podrzucić pierniki do udekorowania w przyszłym roku. :) Przy okazji życzę wszystkim znajomym i nieznajomym wesołych świąt, dużo radości i pamiętania (jakkolwiek dziwnie zabrzmi to z mojej strony), że Boże Narodzenie to nie tylko stanie w kuchni i konsumpcja :)

Na bardzo dużo pierników (choć nie tak dużo, ile upiekliśmy z Kubą):
  • 200 g masła
  • 1 i 1/4 szklanki miodu (ja miałam gryczany i moim zdaniem super pasuje do pierników, ale każdy inny też się nada)
  • 75 g gorzkiej czekolady
  • 2 jajka
  • 5 szklanek mąki
  • 3/4 szklanki kakao
  • 1 i 1/4 szklanki cukru pudru
  • 2 łyżeczki sody
  • 4-5 łyżeczek  przyprawy do pierników
  • szczypta soli
  • skórka otarta z 1 pomarańczy

Masło, miód i czekoladę upłynnić, wymieszać.

Suche składniki przesiać i wymieszać. Dodać skórkę pomarańczową, jajka i roztopione, przestudzone masło z czekoladą i miodem. Wyrobić kulę i odłożyć na kilka godzin do lodówki.  Po tym czasie odkrawać partiami, dobrze wygnieść i wyrobić każdą część, a następnie na cienko podsypanej mąką powierzchni rozwałkować na  2-4 mm place, z których to wykrawać co tylko dusza zapragnie. Uwaga! Ciasto przez dodatek czekolady i kakao mocno się kruszy przy obróbce, dlatego wygniatanie go przed rozwałkowaniem jest pomocne, trochę je uelastycznia.
Piec na wyłożonej papierem blasze w 180 stopniach przez 8 minut.
Jeśli chcemy zrobić pierniki z witrażami, wystarczy wyciąć kształt z odpowiednio dużą dziurką w środku, a następnie włożyć do dziurki pół przezroczystej landrynki. Podczas pieczenia cukierek się rozpuści, a po wyjęciu z piekarnika i wystudzeniu stworzy witrażyk :)



What does the fox say?



niedziela, 15 grudnia 2013

Zapiekanka z brukselką

Oraz z innymi wspaniałymi rzeczami, którymi w amerykańskich filmach straszy się dzieci.
Ja tam nie wiem, jakoś nigdy nie miałam problemów z jedzeniem szpinaku, brokułów czy brukselki właśnie.
Po prostu trzeba umieć się za nie zabrać. A ta zapiekanka, oprócz tego, że jest genialnie prosta i dobra (level: Pani Kierowniczka), to też ratunek dla tych, którzy mają kilka resztek w domu i nie wiedzą, co z nimi zrobić.
Zostawiam Was z przepisem na brukselkową zapiekankę, a sama lecę się pakować do Brukseli (Haha, taki żart! Ale nie, serio.).


  • ok. 10 główek brukselczanych
  • 1 marchew
  • 1-2 cebule
  • 1 ząbek czosnku
  • 4 ziemniaki
  • Garść (łuskanych) ziaren słonecznika
  • oliwa do smażenia
  • 1/4 szklanki śmietanki (% nie ma znaczenia)
  • 2 duże łyżki masła
  • 1 czubata łyżka mąki
  • Pół szklanki mleka
  • 2 łyżeczki kminku
  • 1 plasterek żółtego sera
  • sól, pieprz
  • pomidorki koktajlowe do ozdoby (i dla orzeźwienia smaku)
Ziemniaki obieramy i gotujemy w osolonej wodzie, jak to zazwyczaj robimy.
Brukselkę dokładnie płuczemy, obieramy z brzydkich listków i zagotowujemy (nie soląc). Kiedy się zagotuje, odlewamy wodę i nalewamy świeżej (w ten sposób pozbędziemy się gorzkawego posmaku). Solimy, dodajemy połowę kminku i gotujemy do miękkości (a to już zależy od wielkości brukselki - ale to będzie pewnie z 10-15 minut).
Cebulę obieramy i kroimy w półplasterki. Marchewkę też obieramy, ale kroimy ją w całe plasterki, tylko dość cienkie. Czosnek siekamy na drobno. Wszystkie trzy warzywa z tego akapitu wrzucamy na gorącą oliwę i smażymy (nie za długo, cebula ma się zeszklić, ale marchewka raczej nie zmięknie w tym czasie).
Na suchej patelni podprażamy słonecznik. Kiedy się go pozbędziemy z patelni, roztapiamy na niej 1 łyżkę masła i chwilę smażymy na niej resztę kminku. Dodajemy mąkę i dokładnie rozprowadzamy, żeby nie było grudek. Powinniśmy mieć teraz przed oczami zasmażkę o konsystencji gęstej śmietany. Jeśli takie coś widzimy, dolewamy zimne mleko i energicznie mieszamy, odżegnując widmo mącznych grud w sosie. Mieszamy tak sobie 5 minut, aż sos zgęstnieje. Solimy go i pieprzymy, a następnie dodajemy kawałki żółtego sera, które nam się świetnie roztopią.
Ugotowane pyry dusimy tłuczkiem do pyrów, dodajemy śmietankę i pozostałą łyżkę masła, możemy też jeszcze dosolić, jeśli nam coś nie pasuje, oraz dodać koperek. Dodajemy do nich uprażony słonecznik i wykładamy to na dno żaroodpornego naczynia. Kolejną warstwę będzie stanowić cebula z marchewką i czosnkiem. Na koniec kładziemy brukselkę (jeśli jest duża, możemy ją przekroić na pół) i przykrywamy wszystko sosem kminkowo-serowym. Na wierzch możemy położyć gałązkę pomidorków koktajlowych.
Wstawiamy naczynie do piekarnika nagrzanego do 200 stopni (góra, termoobieg) na 15 minut (lub do momentu, aż sos zrobi się pięknie brązowy z wierzchu).



czwartek, 12 grudnia 2013

Barszcz z krokietem

Serio, czy tak ciężko, będąc sprzedawcą, domyślić się, że ludzie w grudniu będą chcieli kupić buraki?
Obeszłam 4 sklepy (cztery! spożywcze!) aż w końcu, zrezygnowana, poszłam do warzywniaka. Nie był moim pierwszym strzałem, bo jest daleko (jakieś 200 m) i nie można płacić kartą (co za czasy), a bankomat jest kolejne 50 m oddalony od niego.
No ale dobra, czego się nie robi dla barszczu, kiedy szaleje Xavery (jeden na dworze, a jeden w domu, z głodu, he he.), a ty masz ochotę na barszcz.

Co będzie potrzebne?
na barszcz:

  • 4 buraki zwyczajne (beta vulgaris, a jakże)
  • bulion warzywny (1-1,5 l wody, marchewka, seler, por, korzeń pietruszki, oliwa, 2 grzybki suszone, łyżeczka ostrej papryki, sól)
  • 2 ząbki czosnku
  • 1 łyżeczka majeranku
  • sok z połowy cytryny
  • 2 łyżki cukru
  • pieprz
na krokiety:

  • 2/3 szklanki mąki
  • 1 jajko
  • 3/4 szklanki mleka
  • łyżka oliwy
  • szczypta soli
  • 2/3 szklanki zielonej soczewicy
  • 1 ząbek czosnku
  • 1 łyżka masła
  • sól
  • bułka tarta do obtoczenia
  • 1 jajko
  • 3 łyżki masła

Buraki kroimy na połówki. Każdą z nich zawijamy w folię aluminiową i pieczemy w 200 stopniach przez ok. 30 minut.
Gotujemy bulion, czyli wszystkie warzywa (obrane i przekrojone na tyle, żeby weszły do garnka) wrzucamy do wrzątku, dodajemy oliwę, grzybki i przyprawy. Gotujemy ok 20-30 minut, aż warzywa oddadzą wodzie, co mają oddać, po czym wyciągamy je z garnka (zostawiamy grzyby).
Upieczone buraki odwijamy z folii i obieramy (przyda się nóż i widelec, naprawdę ciężko gołymi rękoma obejść się z gorącymi burakami). Niech nas nie zwiedzie fakt, że wystarczy mały kawałek buraczka, żeby zabarwić cały garnek bulionu, smaku to za bardzo nie będzie miało. Kroimy bulwy na mniejsze kawałki i wrzucamy do gorącego bulionu. Nie gotujemy, tylko dajemy burakom poleżeć w zupie przez ok. godzinę, na koniec zakwaszamy sokiem z cytryny, dosmaczamy czosnkiem, majerankiem, pieprzem i cukrem. Wynosimy w chłodne miejsce lub wstawiamy do lodówki, inaczej buraki skisną w barszczu. Najlepiej by było pozwolić mu przegryźć się przez noc, ale w świecie Pani Kierowniczki to jakieś wolne żarty, całą noc jestem w stanie zaczekać tylko na wyrastające w lodówce ciasto półfrancuskie. Więc ograniczam się do poczekania na barszcz do czasu, aż zrobię krokiety.

Zaczynamy od farszu - a tak naprawdę, to moglibyśmy zacząć od niego całą robotę, bo trzeba najpierw namoczyć soczewicę przez ok. godzinę. Potem odlewamy wodę, nalewamy świeżej na ok. pół centymetra ponad poziom ziaren, i gotujemy 20-30 minut (aż zmięknie. może się nawet rozpaść, to właściwie krokietom nie robi różnicy), pod koniec gotowania dodając sól. Jeśli zostało trochę wody, to musimy ją odlać, bo nie będzie to zbyt przyjemne doświadczenie w takim krokiecie. Następnie dodajemy czosnek i masło, gotowe.

Wszystkie składniki ciasta mieszamy w misce, aż powstanie nam gładkie, lejące ciasto. Jeśli jest za gęste, dodajemy nieco więcej mleka, a jeśli za rzadkie, to mąki. Standard.
Smażymy z obu stron cienkie naleśniki. Po usmażeniu na każdy naleśnik nakładamy farsz i zwijamy naleśniki następująco: składamy po bokach do środka z dwóch stron, po czym zwijamy jak roladkę albo koc na obozie harcerskim.
Tak zwinięte naleśniki obtaczamy w rozbełtanym jajku i bułce tartej (również po bokach), po czym smażymy na rozgrzanym maśle, aż panierka się zrumieni. Podajemy z gorącym barszczem.*


*Barszcz podgrzewamy, nie doprowadzając jednak do jego zagotowania, traci wtedy kolor.







niedziela, 8 grudnia 2013

Konfitura pomarańczowa

W dzieciństwie moim ulubionym świątecznym jedzeniem, zaraz po zupie rybnej, były... pomarańcze. Nie żadne tam serniki, makowce, pierniki; pomarańcze jadłam kilogramami, zamiast ciast. Do teraz z resztą tak mam, chociaż nauczyłam się już lubić pierniki (ale tylko wybrane) i od czasów studiów nie ma Bożego Narodzenia bez węgierskiego orzechowca, to stosy pomarańczy niezmiennie mnie radują i oznaczają Święta. I wczoraj, robiąc konfiturę, poczułam właśnie ten świąteczny klimat (więc dzięki, Magda, że mnie zmobilizowałaś ;)). Bardzo proszę, oto kolejny pomysł na ręcznie robiony prezent, najlepszy do herbaty, grzanek albo ciast.

Na 4-5 słoiczków:
  • 1 kg pomarańczy (zważonych przed obraniem)
  • 0,5 kg cukru
  • Sok z połowy cytryny
  • ewentualnie: 0,5 szklanki wody
  • opcjonalnie: łyżka przyprawy do piernika oraz łyżka cynamonu
Pomarańcze wyparzamy. Ocieramy ich skórkę (jeśli nie posiadamy takiego genialnego narzędzia jak zester, to możemy ratować się bardzo cieniutkim obraniem skórki, chodzi o to, żeby do garnka wrzucić tylko tę pomarańczową część. Biała jest zbyt gorzka. Jeśli obieramy, a nie ścieramy, to kroimy ją też w cienkie paseczki.) i wrzucamy do garnka. Pomarańcze obieramy dokładnie ze skórek, błonek, pestek i innych niepożądanych elementów. Kroimy owoce w kostkę i dodajemy do skórki. Zasypujemy wszystko cukrem, dość szybko puszczą sok. Dodajemy sok z cytryny i stawiamy na małym ogniu, doprowadzając do wrzenia. Jeśli całość wydaje się nam za słodka, możemy dolać wody. Gotujemy przez pół godziny i zdejmujemy z ognia. Pozwalamy dość rzadkiej jeszcze masie odpocząć przez noc. Następnego dnia stawiamy na małym ogniu i smażymy przez 1,5-2 godziny. Po tym czasie dajemy konfiturze trochę czasu, żeby stygnąc zgęstniała. Jeśli chcemy, możemy dodać przyprawy, które dodadzą konfiturze zimowego aromatu, ale równie dobrze można ten krok pominąć i konfitura i tak będzie dobra. Ja podzieliłam konfiturę na 2 części i tylko jedną z nich doprawiłam.
Gorącą konfiturę przekładamy do wyparzonych słoików i zakręcamy. Stawiamy słoiki do góry nogami, powinny się zassać. Jeśli nie - można je jeszcze pogotować lub wstawić do piekarnika nagrzanego do 100 stopni.












sobota, 7 grudnia 2013

Ciastka rumowe

Pierwszy z pomysłów na prezenty świąteczne. Kto by nie chciał dostać ciastek? Nie znam takich ludzi i nie chcę znać.
Przyniosłam je do pracy z okazji mikołajek (mikołajków?), a praca odwdzięczyła mi się wypuszczeniem mnie dwie godziny wcześniej do domu z powodu braku prądu w całej okolicy. To z kolei uratowało mnie przed staniem w jakichś niewiarygodnych korkach i umożliwieniem mi podziwiania śnieżycy z ciepłego domu. Dlatego uważam, że zawsze warto piec ciastka.

Na ok 40 sztuk:

  • 2 szklanki mąki pszennej
  • 2 łyżki mąki ziemniaczanej 
  • 0,5 łyżeczki soli
  • 1 łyżeczka przyprawy do piernika
  • 150 g masła
  • 1/3 szklanki rumu
  • 1/2 szklanki rodzynek
  • 1 łyżka nalewki pomarańczowej / ekstraktu pomarańczowego / ekstraktu z wanilii
  • 1/2 szklanki cukru pudru + kilka łyżek do posypania
Rodzynki zalewamy rumem i dajemy im się pomoczyć przez godzinę.
Mąki, przyprawę do piernika i sól mieszamy.
Masło ucieramy z cukrem pudrem na gładko. Dodajemy do niego stopniowo rumu (na razie bez rodzynek) i po każdej dodanej porcji alkoholu mieszamy. Wlewamy ekstrakt lub nalewkę i miksujemy, miksujemy, do momentu uzyskania gładkiej masy. Wrzucamy rodzynki i suche składniki, następnie wyrabiamy ciasto, które dzielimy na 2 części. Z każdej z nich formujemy walec gruby na ok. 4 cm i chowamy do zamrażarki na 40 minut.
Rozgrzewamy piekarnik do 180 stopni (termoobieg). Walce kroimy na ok 5 mm plastry, wykładamy na blachę wyłożoną papierem i pieczemy 15 minut. 
Po wystudzeniu grubo posypujemy cukrem pudrem.



Inspiracja stąd.

niedziela, 1 grudnia 2013

Muffiny pomarańczowe

Oja, już grudzień (thanks, cpt. obvious), chyba czas na jakiś okołoświąteczny przepis.
Ten jest o pomarańczach, to nigdy nie zawodzi.
Zawodzi za to moja wena, więc może od razu przejdę do składników.

Na 20 babeczek:

  • 2 szklanki mąki
  • 1 łyżeczka sody
  • 1 łyżeczka proszku do pieczenia
  • 2/3 + 1/2 szklanki cukru
  • 100 g białej czekolady
  • 1 spora pomarańcza
  • 1 szklanka maślanki
  • 2 jajka
  • 70 ml oleju
  • cukier puder do posypania
Mąkę mieszamy z sodą, proszkiem i 2/3 szkl. cukru.
Pomarańczę wyparzamy (nie myląc jej z grejpfrutem, który był równie duży, przebiegle pomarańczowy i leżał obok) i ścieramy z niej skórkę (tylko tę pomarańczową część). To, co nam zostaje, obieramy i wyrzucamy. Środek pomarańczy staramy się pozbawić jak największej ilości białych części, żeby nam potem nie marudzono, że gorzkie. Miąższ kroimy w kostkę i gotujemy 5 minut z 1/2 szkl. cukru (5 minut od momentu, kiedy rozpuści się cukier).

Maślankę mieszamy z jajami i olejem, dodajemy przestudzoną pomarańczę i skórkę z niej startą. Łączymy składniki suche i mokre, dodajemy posiekaną białą czekoladę i niedbale mieszamy.

Przelewamy ciasto do wyłożonych papilotkami foremek i pieczemy 15 minut w 180 stopniach. Po ostudzeniu posypujemy cukrem pudrem.


sobota, 23 listopada 2013

Kluski dyniowo-serowe

"Coś dużo tej dyni u nas ostatnio" - usłyszałam, kiedy spytałam Kubę, czy woli dyniowe risotto czy dyniowe gnocchi. Nie moja wina, że dynie zazwyczaj są wielkie i pękate jak ciężarne lochy i jak już zdecydujesz się na przyjęcie jednej pod swój dach, to musisz robić z niej potrawy tak długo, aż się nie skończy. Całe szczęście z dyni można zrobić wszystko, co tylko dusza zapragnie. A tych klusek pragnęła moja dusza, i pragnie ich też teraz, kiedy się skończyły.

Na 4 porcje:

  • 4 średnie ziemniaki
  • Nieduży kawałek dyni (najlepiej, gdyby po obraniu było jej tyle samo, co ziemniaków)
  • 125 g twarożku koziego (jest taka polska firma, której ser idealnie nadaje się do tego przepisu. Taki w kubeczku.)
  • 0,5-1 szklanka mąki
  • 1 łyżka oleju
  • 2 jajka
  • sól
Do podania:
  • Masło czosnkowe
  • Starty parmezan
Ziemniaki i dynię obieramy i kroimy w kostkę (szybciej się w ten sposób ugotują). Gotujemy w osolonej wodzie do miękkości. Odcedzamy i dusimy na puree. Możemy je też zmiksować w malakserze, ale wtedy ryzykujemy, że zdarzy się wypadek oraz że papka wyjdzie zbyt kleista. Kiedy puree przestygnie, dodajemy serek, olej, jajka i sól. Dokładnie mieszamy i dodajemy mąkę - zaczynamy od paru łyżek, mieszamy i jeśli gęstość nam odpowiada, to super. A jak nie, trzeba dodać jeszcze trochę mąki.. I jeszcze trochę.. Chodzi o to, żeby były wystarczająco gęste, żeby nie rozpadły się w wodzie, jak będziemy je gotować. Ale za dużo mąki sprawi, że będą twarde. Mi wyszły bardzo delikatne i puszyste (może to zasługa miksacji w malakserze).
Dajemy ciastu chwilę odpocząć, najlepiej w chłodnym miejscu, którym jest o tej porze roku balkon.
Po tym czasie zagotowujemy lekko osoloną wodę i nabieramy porcyjkę masy na łyżkę. Przy pomocy drugiej łyżki zrzucamy ciasto do wrzątku. Kluski są gotowe, kiedy wypłyną na powierzchnię.
Podajemy z masłem czosnkowym lub ziołowym i startym parmezanem.

Kluski tu bez parmezanu, ale za to w towarzystwie pomidorów z mozzarellą.



czwartek, 21 listopada 2013

Sernik dyniowo-pomarańczowy

W tym roku postanowiłam wykorzystać dynię na wszystkie sposoby. Całe życie to gardziłam tym Bogu ducha (dynia? ducha? Iga please..) winnym warzywem, bo kojarzyło mi się tylko ze słodkawo-mdławą zupą. W zeszłym roku zrobiłam do niej pierwsze podejście w "dorosłym" życiu i niestety też mnie nie porwała, może dlatego, że sklepowe nadają się wyłącznie do wydrążenia i pozostawienia na ganku do czasu, aż zgniją.
Ale tym razem dostałam jedną z trzech nierównych połówek wielkiej, wiejskiej dyni. I okazało się, choć trudno było mi w to uwierzyć, że z dyni można zrobić wszystko. Łącznie z tym genialnym (sic!) sernikiem, z którego jestem bardzo dumna i na który, znajcie moją łaskę, podzielę się przepisem :)

Masa serowa:
  • 600 g serka philadephia (lub delikate z biedry albo jakiegoś innego, lekko słonawego serka. Może być też twaróg na sernik, ale wtedy dodajmy pół łyżeczki soli)
  • 500 g mascarpone
  • 200 g białej czekolady
  • 1,5 szklanki puree z dyni (ugotowanej, dobrze odcedzonej)
  • Skórka z 2 pomarańczy
  • Sok z 1 pomarańczy
  • 4 jajka
  • 1 szklanka cukru pudru

Dno:
  • 150 g czekoladowych ciasteczek
  • 50 g masła
  • 70 g czekolady gorzkiej
  • 2 łyżki kakao

Dno: ciasteczka zmiksować lub utłuc na proszek. Masło roztopić z czekoladą, dodać ciasteczka i kakao, wymieszać. Przełożyć na dno tortownicy (Ø 20-22 cm) wyłożonej papierem.

Jajka lekko ubić. Sery wymieszać z puree z dyni oraz skórką i sokiem z pomarańczy. Roztopić białą czekoladę i dodać do serów, dodać cukier i jajka, wymieszać.

Piec ok 1,5 h – pierwsze pół godziny w 160˚C, kolejne pół w 140˚C, na koniec zmniejszyć temperaturę do 120˚C. Zostawić w uchylonym piekarniku do ostudzenia, potem wstawić do lodówki na min. 3h.




English version

poniedziałek, 18 listopada 2013

Torcik stracciatella

Potrzeba jest matką wynalazków. Przekonałam się o tym na własnej skórze, kiedy jak ta fest amatorka zmarnowałam 3 tabliczki najlepszej biedronkowskiej czekolady, dolewając do roztopionej, gładkiej mazi kieliszek likieru kawowego. W 2 sekundy zrobiła się czekoladowa skała. Doprawdy, jakbym pierwszy raz w życiu miała do czynienia z roztopioną czekoladą.
No nic, do przełożenia ciasta - w zamyśle czekoladowo-kawowego - zostało mi w takim razie jedno opakowanie mascarpone i czekoladowy kamień. A jak sobie z tą mnogością produktów poradziłam, to widać poniżej.

Biszkopt czekoladowy jak tu, ale powtórzę, żebyście nie musieli latać:
Na tortownicę o średnicy 20-22 cm.
  • 5 jajek (osobno białka i żółtka)
  • 2/3 szklanki mąki
  • 1/3 szklanki kakao
  • 3/4 szklanki cukru
Białka ubijamy na sztywno, pod koniec ubijania dodajemy stopniowo cukier. Kiedy to już wykonamy, dodajemy żółtka jedno po drugim, ubijamy dalej i delikatnie wsypujemy przesianą mąkę i kakao. Mieszamy, ale nie mikserem, przelewamy do wyłożonej papierem formy i pieczemy w 160 stopniach (termoobieg) około 30 minut. Sprawdzamy patyczkiem i jeśli jest ok, wyciągnijmy biszkopt i ćpnijmy nim o podłogę z wysokości około pół metra. Sąsiedzi z dołu będą się wkurzać, ale przeżyją. Wkładamy ciasto do wyłączonego piekarnika i dajemy mu ostygnąć.

A tu film z przygotowania takiegoż biszkoptu - autorstwa PyrQi. Dowód na to, że pieczenie jest sztuką :)

Masa jest bardzo prosta.
  • 250g mascarpone
  • 150 g czekolady (gorzkiej lub mlecznej. Albo mix)
  • 2 łyżki syropu kokosowego (lub malibu)
  • 2 łyżki cukru-pudru
Czekoladę kroimy na bardzo drobne kawałki i dodajemy do serka 2/3 z tego, co nam powstanie. Wszystko mieszamy, aż będzie wymieszane.

Do nasączenia:
  • pół szklanki mocnej herbaty, ostudzonej
  • 2 łyżki syropu kokosowego
Ciasto przekrawamy wzdłuż na pół, nasączamy przygotowaną miksturą z herbaty i syropu. Na pierwszy z nasączonych blatów kładziemy nieco mniej niż połowę masy. Przykrywamy drugim blatem i kładziemy resztę masy, cienko pokrywając nią też boki. Posypujemy resztą okruchów czekoladowych.





niedziela, 17 listopada 2013

Jabłkowe kwiatuszki

Kto lubi ciastka z macdonalda, te z jabłkowym nadzieniem, ten będzie uradowany. Moje są lepsze.
Przede wszystkim mniej tłuste :)
Nawet Kazimierz dał się nimi namówić na podejście do mnie bliżej niż na dwa metry (i nie zesztywniał).
Najlepsze na ciepło!

Przepis na ciasto serowe - tu, ale wzbogacone łyżeczką ekstraktu waniliowego. Wyjdzie z tego ok. 20 babeczek,. Wkładamy do lodówy na czas przygotowania środka.

Środek:

  • 4 jabłka (ja na prośbę mamy zrobiłam trochę przewiewu na piwnicznych półkach i zużyłam zeszłoroczne jabłka ze słoika)
  • 3-4 łyżki cukru (lub więcej, jeśli lubimy słodkie)
  • 1,5 łyżeczki cynamonu
  • 1/2 szklanki wody
  • 1 łyżka mąki ziemniaczanej
  • to chyba wszystko
Jabłka kroimy jak chcemy i zagotowujemy z cukrem i połową wody. Kiedy będą bardzo miękkie, rozmiksowujemy je blenderkiem (jeśli są naprawdę, naprawdę miękkie, damy radę uzyskać papkę widelcem). Dodajemy mąkę ziemniaczaną i jeszcze chwilę trzymamy na ogniu, aż mąka zagęści całość. Na koniec dodajemy cynamon, zostawiamy do ostudzenia.

Ciasto rozwałkowujemy na 2-3mm i wykrawamy dość duże koła (ok. 10 cm, przyda się do tego miska). Wykładamy nimi formy do babeczek albo blachę na muffiny - jeśli położymy luźno te okręgi na formach i pozwolimy się im "zapaść", to powstaną kwiatki - i  napełniamy do połowy musem. Pieczemy przez ok 15 minut (aż się zrumienią brzegi) w 180 stopniach z termoobiegiem.




środa, 13 listopada 2013

Chili con... soya

Jak tylko zobaczyłam u Nigelli przepis na chili con carne przykryte chlebem kukurydzianym, wiedziałam, że nie spocznę, dopóki tego nie zjem.
Nie zjadłam. Ale spoczęłam.
Nie zjadłam głównie z tego powodu, że nie ugotuję Kubie wołowiny. Ale też z tego, że wół jest drogi ;) A soja nie.
To jest danie, które nakarmi pułk oraz ściągnie na jedzącego (jedzącą) zawistne spojrzenia kolegów z pracy, którzy trzeci dzień z rzędu jedzą chleb z chudym serem, bez masła.
Dziękuję Nigelli za inspirację, a Kubie za spróbowanie, czy papryka jest na pewno ostra, czym spowodował 15 minut mojego śmiechu.

Na 4-5 porcji:

środek:

  • 2/3 paczki granulatu sojowego
  • 2 cebule
  • 2 ząbki czosnku
  • 1 puszka krojonych pomidorów
  • 1 mały słoiczek przecieru pomidorowego
  • 1 puszka fasoli
  • 1/2 puszki kukurydzy
  • 1/2 ostrej papryki
  • 1/2 łyżeczki cynamonu
  • 2 łyżeczki kakao
  • 2 łyżeczki przyprawy meksykańskiej (miałam z dwóch różnych firm, jedna bardziej cynamonowa, druga bardziej kuminowa)
  • Oliwa
  • sól
  • wrzątek
  • kostka warzywna
Granulat zalewamy wrzątkiem (z dodatkiem kostki warzywnej) centymetr ponad jego poziom. Odstawiamy do nasiąknięcia.
Cebulę kroimy w kostkę, podsmażamy na rozgrzanym tłuszczu do zeszklenia, dodajemy pomidory, przecier, wyciśnięty czosnek i kukurydzę. Kiedy wszystko się ładnie wymiesza, doprawiamy cynamonem, przyprawami meksykańskimi, dosypujemy kakao (najlepiej przez sitko je, inaczej może być problem z grudami) i wrzucamy fasolę wespół z ostrą papryką i namoczonym granulatem. Jeśli jest za mało słone (co jest mało prawdopodobne, jeśli do granulatu dodaliśmy kostkę), solimy. Wykładamy do dużego naczynia żaroodpornego.

Ciasto (jak dla mnie warstwa ciasta mogłaby być nieco cieńsza, więc teraz zrobiłabym z 2/3 porcji):
  • 2 jajka
  • 2 szklanki maślanki
  • 1/4 szklanki oleju
  • 1,5 szklanki mąki kukurydzianej
  • 0,5 szklanki mąki pszennej
  • 2 łyżeczki proszku do pieczenia
  • 1 łyżka cukru
  • 1 łyżeczka soli
  • 1 łyżeczka cynamonu
Oraz - wuchta startego żółtego sera.

Składniki suche mieszamy w jednym naczyniu, mokre w drugim, łączymy zawartość obu naczyń. Powstałą miksturą zalewamy czekający w żaroodpornym naczyniu sos, wyrównujemy i posypujemy startym serem. Zapiekamy przez 20-30 minut (aż wierzch zbrązowieje) w 220 stopniach. Może się jednak okazać, że po przekrojeniu ciasto wciąż jest płynne, mimo że z wierzchu jest piękną skorupą. Wtedy dajemy mu jeszcze 15 minut w 180 stopniach.




sobota, 9 listopada 2013

Jesienne babeczki

Pisałam już kiedyś, że pieczenie jest najlepsze na depresję. Pieczenie babeczek już w ogóle, bo można do nich wrzucić wszystkie dobre rzeczy, które mamy pod ręką. I tak właśnie zrobiłam w tym przypadku. Strasznie nie chciało mi się wychodzić do sklepu po cokolwiek, bo deszcz i zimno. Ale skoro deszcz i zimno, to trzeba coś upiec. Pogrzebałam trochę w piwnicy i wygrzebałam dwie malutkie gruszki i ze cztery psiary. Znalazły się jeszcze orzechy, których Zofia nie zdołała zwędzić. I miód, ale tego akurat nie trzeba długo szukać u nas w domu. Okazuje się, że wszystko to nadaje się do zrobienia wilgotnych i bardzo jesiennych muffinek :)

Na ok. 20 sztuk:

  • 2 szklanki mąki
  • 2/3 szklanki cukru
  • 1,5 łyżeczki proszku do pieczenia
  • 1,5 łyżeczki sody
  • 4 łyżki kwaśnej śmietany
  • 2/3 szklanki mleka
  • 2 jajka
  • 1/3 szklanki oleju
  • 1-2 łyżeczki imbiru
  • 2 małe gruszki
  • 2-3 naprawdę małe jabłka
  • 2 łyżki miodu
  • garść orzechów (dowolnych, ja miałam włoskie)
Wszystkie suche składniki  (oprócz imbiru) łączymy w misce.
Owoce obieramy i bardzo drobno kroimy, dodajemy do nich imbir i miód (jeśli to prawdziwy miód, to o tej porze roku trzeba go będzie upłynnić w mikrofalówce albo kuchence) i dajemy im się przegryźć przez 10-15 minut.
Orzechy drobno siekamy.
Mokre składniki mieszamy w osobnej misce. Zawartość wszystkich naczyń łączymy (owoce razem z zalewą), dorzucamy orzechy i mieszamy tylko do połączenia się składników (nie szkodzi, jeśli będą grudy, ale też bez przesady - nikt nie chce natknąć się w babeczce na niespodziankę z nierozmieszanego proszku:)). Przekładamy do foremek na muffiny, do 2/3 wysokości.
Pieczemy 15 minut (lub do suchego patyczka) w 180 stopniach z termoobiegiem.




środa, 6 listopada 2013

Tarta jabłkowo-waniliowa

Nie wiem, jak żyłam przez 23 lata, nie znając Michela Roux. Wolę nie pamiętać czasów, kiedy w mojej lodówce nie rosło rozkosznie ciasto półfrancuskie, a ciasto na tarty nie było dostatecznie kruche.
Ale dobrze, nie wracajmy myślą do tych ciemnych kart mojej przeszłości, skupmy się na tym, że odkąd Marysia zapoznała mnie z tym panem, pokochałam na nowo połączenie jabłek i ciasta. Bo dopiero czytając jego książkę olśniła mnie oczywistość, że przecież jabłek nie trzeba koniecznie łączyć z nudnym cynamonem. 
Co prawda daleka jestem od wyrównywania brzegów tart linijką, ale - naprawdę - smak tej tarty nie pozwala zwrócić uwagi na krzywizny ciasta.

Przepis: Michel + ja (=WNM)

spód:
  • 250 g mąki
  • 200 g masła pokrojonego w kostkę
  • 100 g cukru pudru
  • 1 łyżeczka soli
  • 2 żółtka
  • 1 łyżka wody (ewentualnie)
Mąkę wygniatać z masłem, cukrem i solą. Kiedy wszystko będzie dobrze rozmieszane, dodać żółtka i ewentualnie wodę, jeśli ciasto nie chce się zrobić jedną kulą, a takiej właśnie formy potrzebujemy, żeby móc ją owinąć folią i schłodzić w lodówce przez min. pół godziny. Potem wylepiamy nim formę (ja mam dość dużą ikeowską, 30 cm - ciasta i tak wystarczy z zapasem, bez obaw), oczywiście razem ze ściankami. Niestety w tym przepisie nie skorzystamy z mojego ulubionego triku - obciążania ciasta fasolą, ale za to nakłuwamy je widelcem na całej powierzchni  i zostawiamy w lodówce na czas przygotowania wypełnienia.

środek:
  • 6 średnich jabłek
  • 1 laska wanilii lub 3-4 łyżki cukru z wanilią
  • 60 g masła
  • 80 g drobnego cukru
  • 1 łyżka ekstraktu waniliowego
  • 90 ml wody
Jabłka obieramy, przekrawamy na pół i pozbawiamy wnętrzności. Kroimy połówki w dwumilimetrowe plastry (gdyby ktoś miał wątpliwości, w którą stronę kroimy, to podpowiadam, że w tę najłatwiejszą. Najłatwiejsza to ta, kiedy kładziemy połówkę jabłka na desce i się ona nam nie rylo). 1/3 plastrów - tych najmniejszych, z końcówek, oraz tych brzydkich, co nam się źle pocięły - wkładamy do garnka. Pozostałe plastry, bardziej reprezentatywne, chowamy w folijce (żeby nie ściemniały. Można je też skropić sokiem z cytryny, ale nie za dużo.) do lodówki. Do tych plastrów, które są w garnku, wlewamy połowę wody, dodajemy laskę wanilii albo cukier z wanilią (polecam to drugie - a jeśli dodajemy samą wanilię, to warto dodać też 4 łyżki cukru dla smaku) oraz masło. Przykrywamy i gotujemy, aż jabłka się rozpadną i będzie je można łatwo zmiksować. Odstawiamy do ostygnięcia.

Teraz szybki syrop - cukier rozpuszczamy z resztą wody. Ciężko się to robi na zimno, więc może nie kombinujmy, tylko od razu zacznijmy gotować. Kiedy się rozpuści i będzie wrzało, jest okej. Dodajemy ekstrakt z wanilii i też odstawiamy do ostygnięcia.

Mus jabłkowy przekładamy na schłodzony spód, wyrównujemy i układamy ładne plastry jabłek w rozetkę - rząd plasterków kładziemy dookoła brzegu, tak, aby plastry lekko na siebie zachodzimy. Drugi rządek układamy tak samo, ale plastry kładziemy w przeciwnym kierunku. Zostanie nam pewnie w środku trochę miejsca, więc wypełniamy je mniejszymi plastrami, w kierunku przeciwnym do poprzedniego. Jasne? Nie?
Może zdjęcia coś rozjaśnią.

Aha, no i jeszcze trzeba upiec w 200 stopniach (z termoobiegiem) przez 30-35 minut (aż jabłka i ciasto się zezłocą). Po wyjęciu i pobieżnym ostudzeniu smarujemy wierzch syropem.








niedziela, 3 listopada 2013

Ciasteczka pomarańczowe

Najbardziej kruche z kruchych ciastek. Przyniosłam cały worek do pracy, a po 15 minutach musiałam walczyć, żeby uchować dla Kuby chociaż 2 :) Więc chyba większej reklamy nie potrzebują.
Inspiracja stąd.

Na 40-50 ciasteczek:

  • 2 szklanki mąki
  • 1 kostka (200 g) masła w temperaturze pokojowej
  • 1/3 szklanki cukru
  • 2 torebki earl grey
  • 1/2 łyżeczki soli
  • skórka otarta z 1-1,5 pomarańczy
  • 100 g białej czekolady
Masło ucieramy z cukrem na gładką masę. 
Mąkę mieszamy z herbatą (niezaparzoną, żeby nie było :)), solą i skórką pomarańczową. Dodajemy drobno posiekaną czekoladę i łączymy z masłem, wyrabiamy kulę. Dzielimy ciasto na 3 części, z każdej robimy walec o średnicy 3-4 cm, owijamy folią spożywczą i wkładamy do zamrażarki na min. godzinę (próbowałam krócej - chociaż łatwiej się kroją, to niestety w piekarniku robią się z nich bardzo smutne, płaskie plamy). Po tym czasie każdy wałek kroimy w plastry o grubości 5 mm i natychmiast pieczemy 10-15 minut (aż zbrązowieją) w 180 stopniach (z termoobiegiem). Po wyjęciu dajemy im chwilę odpocząć, chociaż jest to trudne, bo zapach strasznie kusi.



piątek, 1 listopada 2013

Ciasto z tofu

Nie jestem maniaczką tofu, chociaż ilość przepisów na moim blogu, które je zawierają, może świadczyć o czymś innym. Dla mnie jest po prostu bez smaku, ale dzięki temu łatwo przyjmuje aromaty z zewnątrz, czyli to kolejny wegetariański kurczak ;)
Ale kiedy Anita powiedziała mi o swoim ulubionym chocolate tofu pie, nie mogłam nie wypróbować takiego przepisu. I chociaż byłam sceptyczna, to muszę przyznać, że gdybym nie wiedziała, że jest z tofu, to bym się nie domyśliła. Jak z resztą 5 osób, które to ciasto jadły. Ich strzałami były: ciasto z marcepanu, brownie i coś jak ser - no i w sumie to ostatnie prawie się zgadza.
Uwaga! jest bardzo sycące.
Inspiracja stąd.


  • 600 g naturalnego tofu (tego bez smaku)
  • 360 g gorzkiej czekolady
  • 100 g czekoladowych ciastek
  • 100 ml rumu (może być inny alkohol)
  • 50 ml e(k)spresso
  • 6-8 łyżek miodu (zależy, jaki jakie słodkie ciasto chcemy)
  • wiórki kokosowe do posypania
Sos owocowy:
  • 150-200 g owoców (mogą być mrożone, najlepiej czerwone, kwaskowe)
  • 4-5 łyżek cukru
  • 2 łyżki wody
  • 1 łyżka mąki ziemniaczanej
Tofu trzeba przemielić. Można w maszynce do mięsa, można w malakserze. Czekoladę roztopić i wlać do zmielonego tofu. Miód upłynnić, jeśli nie jest płynny, i również wlać do tofu, tak samo rum i kawę, wymieszać. Wtedy prawdopodobnie się okaże, że wyszło nam coś bardzo rzadkiego i trzeba będzie poświęcić ciastka, które miały pójść na dno formy, i wsypać je (pokruszone) do masy.
Zaletą tego ciasta jest to, że nie zawiera jajek i można bez obaw próbować go przed skończeniem. To trochę też wada, bo zanim tofu przegryzie się z wszystkimi składnikami, ciasto wydaje się bez smaku i - przynajmniej ja tak robiłam - chcemy dodawać coraz więcej rumu i miodu. Ale bez obaw, jak włożymy ciasto do lodówki na co najmniej 3h, wszystko będzie dobrze. I do tego konsystencja zmieni się magicznie na bardzo zwartą, czego się możemy nie doczekać w przypadku tradycyjnego sernika.
Wracając do instrukcji - ciasto po wyrównaniu w formie posypujemy wiórkami, dajemy do lodówy, a potem najlepiej (według 80% ankietowanych, jeden Kuboosobnik uznał ten krok za zbędny) podać go z ciepłym sosem owocowym, który uzyskamy, kiedy do zagotowanego z wodą cukru (musi się rozpuścić) wrzucimy owoce, poczekamy, aż się rozmrożą lub tylko podgrzeją, jeśli nie były mrożone, a następnie dodamy mąkę ziemniaczaną rozmieszaną z niewielką ilością zimnej wody. Gotujemy do momentu zgęstnienia. 




wtorek, 29 października 2013

Racuchy dyniowe

Jeśli myśleliście, że pozwolę reszcie dyni się zmarnować, to chyba nie czytaliście uważnie wpisu o byciu ekonomiczną dziewczyną.
Właściwie to kupiłam ją po to, żeby wypróbować ten przepis od babci, który dostałam w zeszłym roku już po sezonie dyniowym. Mama, dla której dynia to kolejne wojenne warzywo, aż wykrzyknęła, że placki są wyśmienite. A tata, który raczej nie chwali sam z siebie czyichś zdolności kulinarnych, tym razem złamał zasadę.
Przepis babciowy, z minimalną modyfikacją.



Na ok. 20 racuchów:

  • 1 kg dyni (ważonej po obraniu)
  • 4 jajka, białka i żółtka osobno
  • 5-6 łyżek cukru
  • 2 łyżki ekstraktu waniliowego
  • min. 1/2 szklanki mąki, ale trzeba ocenić, czy nam gęstość pasuje i w razie czego dodać więcej
  • sól
  • olej do smażenia
Dyni w tym przepisie niestety nie pieczemy, co czyni jej obieranie niełatwym. Kiedy po godzinie się z tym uporamy, wrzucamy ją do maszynki do mielenia (albo ścieramy na papkę na tarce). 



Do zmielonej/utartej dyni dodajemy żółtka, ekstrakt i cukier. Białka ubijamy na sztywno ze szczyptą soli, a potem pianę dodajemy do dyni. Na koniec wsypujemy mąkę i delikatnie mieszamy, żeby nie zmarnotrawić ubijania białek. Smażymy na dość grubej warstwie gorącego oleju na złoto. 


Wykładamy na papierowy ręcznik do odsączenia. Posypujemy cukrem pudrem.
Z tego co wiem, niemodna robiła je w wersji wytrawnej, więc niech się wypowie, jeśli łaska :)




niedziela, 27 października 2013

Curry z dynią

Połączenie curry z mlekiem kokosowym to jeden z moich ulubionych smaków. Pani, która stała za mną w kolejce do kasy, też tak uważała. A miała czas, żeby wymienić się kulinarnymi faworytami, bo pani kierowniczka nie zważyła sobie sama warzyw, tam, skąd je wzięła (hej, w luksusowych delikatesach biedronka warzywa ważą się same przy kasie) i pan kasjer musiał lecieć ważyć mi 1 limonkę, 1 papryczkę, 2 marchewki, 1 maleńką cukinię, 2 cebule i prawdopodobnie coś jeszcze. Kolejka rosła, ale za to pan kasjer wrócił z poczuciem, że uratował mój obiad. Tak przynajmniej powiedział. A pani w kolejce poznała kilka nowych wegetariańskich przepisów, więc wszyscy zyskali na moim nieobyciu z carrefourem.
Szkoda, że dynię kupiłam wcześniej we wspomnianych już delikatesach, byłoby jeszcze więcej zabawy.

Na 4 porcje:

  • 1/3 małej (dwukilogramowej) dyni
  • 2 średnie marchewki
  • 1 mała cukinia
  • 1 kostka tofu
  • 2 średnie cebule
  • 2 łyżki przecieru pomidorowego
  • 1 puszka mleczka kokosowego
  • sok i skórka z połowy limonki
  • 1/2 chili
  • 2 ząbki czosnku
  • sól
  • oliwa
  • 1,5 łyżki curry
  • 1 łyżka miodu
  • ewentualnie: półtoracentymetrowy kawałek imbiru i pół łyżeczki kuminu
Do sprawienia dyni znowu przyda się nam silny mężczyzna, bo to warzywo uwielbia sprawiać trudności. Kiedy już odetnie nam (mężczyzna, nie warzywo) pożądany kawałek (Nie będę oszukiwać, ilość podana w przepisie jest taka tylko dlatego, że akurat taki kawałek nam się uciął. Ale było w sam raz :)), kroimy tenże na mniejsze kawałki, oczyszczamy je z pestek i wkładamy miąższem do góry do nagrzanego do 200 stopni piekarnika na ok. 20 minut.


Tofu kroimy w dość grube plastry i marynujemy je w miodzie, curry, czosnku, chili oraz drobno posiekanym imbirze i kuminie, jeśli ich używamy. Im dłużej poleży w marynacie, tym lepiej, ale nie jest to warunek niezbędny.
W tym czasie cebulę kroimy w pióra, marchewkę w talarki, a cukinię w ćwierćtalarki. Wszystkie warzywa wrzucamy na rozgrzaną oliwę, solimy i podsmażamy, aż nieco zmiękną.



Upieczoną dynię można już z łatwością obrać (nie licząc trudności wynikającej z parzenia), pokroić w kostkę i dorzucić na patelnię. Po minucie dodajemy przecier, mieszamy wszystko, żeby warzywa się nim pokryły, potem dodajemy mleka kokosowego i tofu razem z marynatą. Sprawdzamy i doprawiamy, jeśli jest za mało curry albo czosnku. Albo soli. Dusimy tak długo, aż warzywa będą miękkie. Na koniec dodajemy skórkę i sok z limonki.
Kuba-krytyk ocenił to curry jako lepsze od tego z mango. Nie wiem, jak to możliwe.






drukuj