Kiedy już uda mi się opracować idealny przepis na coś (cokolwiek), to raczej się go trzymam do upadłego. I tak oto czekoladowe pierniki piekłam niezmiennie od kilku lat, bo po co kombinować, jak te wszystkim smakują.
Jest z nimi tylko jeden mały problem - ciężko pracuje się z ciastem. No niestety, czekolada i kakao sprawiają, że ciasto się kruszy i po przerobieniu 5 kg nie ma się sił na nic innego.
Dlatego wymyśliłam coś innego, coś bardzo elastycznego i relaksującego podczas roboty, coś, co na pewno spodoba się wszystkim lubiącym pierniki bez udziwnień :)
Zimy nie widać, więc trzeba ją jakoś przywołać.
Na 5 blach:
- Nieco więcej niż 1/2 szklanki miodu
- 1/2 szklanki cukru trzcinowego (miałam demerarę)
- 150 g masła
- 700 g mąki
- 3 jajka
- 1,5 łyżeczki sody
- 1,5 łyżki przyprawy do piernika
- 1 łyżeczka cynamonu
- 1/2 łyżeczki kardamonu (niekoniecznie - tylko jeśli przyprawa jest mało aromatyczna)
- 1 cm startego imbiru
- Skórka otarta z 1 pomarańczy
Miód rozpuścić razem z cukrem na małym ogniu (kryształki cukru mogą być wyczuwalne, nie trzeba się wysilać), zdjąć z ognia. Do gorącej mikstury dodać kawałki masła i poczekać, aż się roztopią. Przestudzić lekko.
Wsypać przyprawy i skórkę z pomarańczy, dodać jajka, mąkę i sodę. Całość zagnieść (naprawdę fajnie się wygniata) i można od razu wałkować i wykrawać (nie musimy schładzać ciasta). Piec w 180 stopniach przez 8-10 minut.
Ja niektóre polukrowałam lukrem pomarańczowym (1 szklanka cukru pudru + skórka starta z 1 pomarańczy + 3 łyżki soku pomarańczowego, wymieszać i podgrzać), ale zaniosłam je do korpo i nie zdążyłam obfotografować. Resztę przyozdobię lukrem z białek, jak tylko upiekę małą porcję czekoladowych pierniczków... Przecież nie mogę zaniechać tradycji.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz