Prawdziwy gulasz to zupa z wołowiny (hungarystyczny smrodek pseudonaukowy: gulyás leves to dosłownie zupa pasterzy opiekujących się bydłem), ale na stypendium w Budapeszcie byłam znana z tego, że robiłam paprykarze, gulasze i pörkölty z jogurtu ;) No co, mięso jest drogie.
Gotowanie bezmięsnego gulaszu w akademiku miało, oprócz oszczędności, jeszcze ten plus, że nie trzeba było długo stać nad garnkiem w kuchni, w której dłuższe przebywanie groziło utratą apetytu.
Wczoraj zrobiliśmy go z Kubą z okazji piątkowego czwartingu i jak zwykle połączenie czosnku i papryki + galuszki (takie węgierskie kluseczki, chociaż Maciej będzie pewnie dowodził, że są słowackie, ale co on tam wie...) nas nie zawiodło.
Na 4-5 porcji:
- 2 duże cebule
- 1 czerwona papryka
- 2 duże ziemniaki
- 1 duża marchewka
- 3/4 słoiczka przecieru pomidorowego / puszka pomidorów / 2-3 pomidory bez skórki, pokrojone
- Pół litra wrzątku
- słodka i ostra papryka w proszku
- olej do smażenia
- kminek
- 5-6 łyżek kwaśnej śmietany / jogurtu greckiego
- 2 ząbki czosnku
- sól
Na galuszki:
- 1 jajo
- szklanka mąki
- 1/3 szklanki wody
- sól
Gotujemy w garnku wodę i na specjalnej tarce (takiej płaskiej, z większymi oczkami, niż tarka np. do marchewki) przecieramy ciasto do wrzątku*. Jeśli nie mamy takiej tarki, to można spróbować je zrobić, jak lane kluski, czyli stopniowo wlewać ciasto do wrzątku, ale cały urok galuszek polega na tym, że są małe :) Kiedy wypłyną na powierzchnię, można je zbierać.
* Można też kluski lać bezpośrednio do zupy, ale moim zdaniem są wtedy mniej zwarte. Lubimy zwarte.
Rozkosznie pływają sobie galuszki w gulaszku.
Trochę już wyeksploatowany przyrząd do galuszek, w zestawie ze szpachelką.
piękna lekcja języka i kultury węgierskiej.. dziękuję i pozdrawiam.
OdpowiedzUsuń